2016 rok. Taylor Swift odbiera swoją drugą w karierze nagrodę Grammy za album roku. Wspomina tę chwilę jako moment, w którym poczuła, że znalazła się na szczycie. Dodaje jednak, że żałuje, iż znajduje się na nim zupełnie sama. Muzyczna kariera jest dla amerykańskiej wokalistki przeplatanką szczęśliwych chwil, jak i wydarzeń, które złamałyby niejedną osobę. Postać jednej z największych popowych gwiazd naszych czasów postanowił przybliżyć Netflix.
Pod koniec stycznia w serwisie streamingowym zadebiutował dokument “Miss Americana”, w którym Taylor Swift otwiera się przed nami jak nigdy wcześniej. W półtoragodzinnym obrazie nie tylko zerkamy do studia podczas prac nad albumami (“Reputation” oraz “Lover”), podglądamy relacje wokalistki z rodziną i przyjaciółmi czy przypominamy sobie jej występy (także te z dzieciństwa), ale przede wszystkim widzimy, jaką na przestrzeni lat Amerykanka przeszła metamorfozę. I nie mam tu na myśli wyglądu, lecz zmiany na poziomie zachowania i dojrzałości.
Od chwili premiery debiutanckiego singla (“Tim McGraw” w 2006 roku) obracająca się wówczas w stylistyce country nastoletnia wokalistka stała się sporą sensacją i nową ulubienicą publiczności. Płytą “Fearless” z 2008 roku przebiła się do świadomości odbiorców poza stanem Nashville, w którym dorastała i rozpoczynała karierę, oraz doczekała się tytułu nowej ulubienicy Ameryki. Słodka, blondwłosa Taylor, jak sama przyznała w dokumencie, największą satysfakcję czerpała z otrzymywanych pochwał. Miłe słowa były jej narkotykiem. Do tego stopnia, że Swift zaczęła zaprzątać sobie głowę tym, co robić i mówić, oraz jak zachowywać się, by w oczach tłumu być nieskazitelną dziewczyną z sąsiedztwa. W pierwszej kolejności doprowadziło to do zaburzeń odżywania i obsesji na punkcie tego, co piszą o niej media: przez lata nauczyłam się, że codzienne oglądanie swoich zdjęć nie wychodzi mi na dobre (…) Bywa, że coś ma na mnie za duży wpływ (…) Zaczynam się głodzić. Myślałam, że to normalne, gdy czuję, jakbym miała zemdleć na koniec albo w połowie występu.
Niedługo później rozpoczęły się konflikty ze znajomymi z branży, w tym ten o największym wpływie na reputację Taylor – z Kanye Westem, którego żona udowodniła, że Swift jednak wiedziała o powstaniu piosenki “Famous”, w której raper poświęcił jej kilka niezbyt przyjemnych słów. Dotychczasowe oklaski zastąpiło buczenie. Artystka postanowiła na rok wycofać się z życia publicznego i nabrać dystansu do wielu spraw: czułam się samotna i zgorzkniała. Jak ranne zwierzę, które odreagowuje. Z skandalu Swift wyszła obronną ręką, a jej płyta “Reputation” była jedną z największych premier 2017 roku. Dłużej niż słuchacze gniewał się na wokalistkę sam show biznes, co przełożyło się na brak znaczących nagród za krążek. Warto zwrócić uwagę na scenę, w której wokalistka dowiaduje się, że tym razem Grammy przejdą jej koło nosa – to kolejny przykład pragnienia bycia docenianą i uwielbianą.
Wizerunkowa burza sprawiła, iż Amerykanka przekonała się, że nie warto niczego ukrywać. Podjęła wówczas rewolucyjną decyzję i stwierdziła, że jest wystarczająco dorosła, by wypowiadać się na dorosłe tematy. Weszła do polityki. Przez lata milczała, gdyż uważała, że miłe dziewczyny nie narzucają innym swojego zdania. Jednym postem na temat wyborów do kongresu, w którym poparła jednego z kandydatów, wyrażając jednocześnie swój smutek na temat poglądów jego kontrkandydatki, zachęciła do zarejestrowania się do wzięcia udziału w wyborach tysiące młodych ludzi. W filmie widzimy, iż głosowanie nie poszło po myśli artystki, lecz udowodniła, że nie jest już dziewczynką, której w głowie tylko historie o romansach i rozstaniach.
Dokument “Miss Americana” nie sprawi, że nagle stałam się fanką Taylor Swift i zapragnęłam postawić sobie jej wszystkie płyty na półce. To nadal nie jest moja muzyczna bajka, lecz znacznie lepiej zrozumiałam samą wokalistkę. Sława i ogromne pieniądze nie uchroniły jej przed wieloma dramatami (w filmie poruszane są także wątki choroby jej matki oraz procesu o molestowanie, który wytoczyła pewnemu dziennikarzowi), o których większość z nas nawet by nie pomyślała. Trudności sprawiły jednak, że Amerykanka nie tylko stała się silniejsza, lecz nabrała dystansu do świata i udowodniła sama sobie, że nie musi udawać, by publiczność ją kochała.
Podoba mi się ostatni paragraf Twojego tekstu, bo też nie mam zamiaru stawiać sobie jej płyt na półce 😉 Dokumentu co prawda nie planowałem oglądać, bo ostatnio jest mnóstwo ciekawszych rzeczy do oglądania, ale z Twojego opisu wynika, że Swift jest po prostu zwyczajną osobą ze swoimi własnymi (może trochę wyolbrzymionymi) problemami. A to, że udawała przez tyle czasu kogoś innego…, no cóż, nie sprawiło to, że chciałbym słuchać jej płyt częściej niż wcześniej. Dobrze jednak, że wyciągnęła ze swoich zachowań jakąś lekcję.
Zapraszam na nowy wpis: http://bartosz-po-prostu.com