I don’t trust nobody and nobody trusts me. I’ll be the actress starring in your bad dreams śpiewa Taylor Swift w utworze, który zapowiadał jej szósty studyjny album. Wokalistka, będąca niegdyś ulubienicą Amerykanów, w parę chwil zburzyła swój dotychczasowy wizerunek, zdjęła maskę niewinnej dziewczynki i przestała udawać, że nie dostrzega swojej mocno nadszarpniętej reputacji. Zamiast starać się o dobry PR postanowiła wysłać w świat zabawny komunikat: old Taylor can’t come to the phone right now. Why? Oh, ’cause she’s dead. Jak ta zapowiedź ma się do rzeczywistości?
Dziwnie słucha się “Reputation” z myślą, że jego autorka jeszcze parę lat temu była jedną z najpopularniejszych wokalistek country, mającą na koncie tak urokliwe, bezpretensjonalne kompozycje jak “Love Song”, “Our Song” czy “Should’ve Said No”. Pożegnanie z muzycznymi korzeniami nastąpiło na wydanym pięć lat temu “Red”. “1989” było już debiutem Swift w popowej stylistyce. Nie jestem fanką tego wydawnictwa, ale doceniam jedno – trzymanie się artystki z daleka od popularnego wówczas electropopu. Co sobie poprzednio darowała, z nawiązką nadrobiła na “Reputation”, sięgając m.in. po trap, dubstep, synthpop, i zestawiając je z nowoczesnym popem i r&b.
Zwiastunem tej nowej, mroczniejszej Taylor był singiel “Look What You Made Me Do”, który ma tyle fanów co przeciwników. Dla mnie ta mieszanka niebanalnego popu i electroclashu jest najlepszą kompozycją w dyskografii Amerykanki. Intryguje tekstem, ciekawie wplata inspiracje przebojem “I’m Too Sexy” i jest bardzo teatralna, przerysowana. Do moim pozostałych ulubionych punktów płyty należą “Don’t Blame Me”, “Delicate”, “I Did Something Bad” oraz “Call It What You Want”. Pierwszy z utworów – w którym artystka porównuje miłość do zażywania narkotyków – posiada najlepszy hook spośród wszystkich nagrań zawartych na “Reputation”. Nieco słabiej pod tym względem wypada “I Did Something Bad”, ale doceniam piosenkę za jej wyrazistość i tekst traktujący o tym, jak postrzega się Taylor w mediach. W zupełnie innym kierunku zmierzają dwie pozostałe propozycje. “Delicate” brzmi jak delikatna electropopowa kompozycja, którą w swoim nowym repertuarze mogłaby mieć Selena Gomez. Warto zwrócić uwagę na podszyty lekkim smutkiem głos Swift. Stonowane “Call It What You Want” jest z kolei popisem elektronicznego r&b spotykającego po drodze utwory wokalistki sprzed dekady.
Niezłe wrażenie zostawiają po sobie również takie numery jak “So It Goes…”, “Dancing With Our Hands Tied” i “Dress”. Niespodzianką w tym całym zestawie wydaje się być romantyczne, zaaranżowane na pianino “New Year’s Day”. Bez efektów specjalnych, bez elektronicznych zabawek – piosenka dla tych, którzy nadal tęsknią za starą Taylor. Na krążku pojawia się także jedna kompozycja, będąca eksploatującą brzmienia urban kolaboracją Swift z rapującymi Edem Sheeranem i Future. Bardziej jednak w tym całym nagraniu rozgrzewają takie wyśpiewywane przez Amerykankę wersy jak I got some big enemies czy here’s the truth from my red lips. Nie obyło się jednak bez wpadek. Do kawałków, do których najmniej mam ochotę wracać, zaliczyć mogę mało interesujące “Gorgeous” oraz bardziej pasujące do niewyrobionych, nastoletnich piosenkarek pozycje – “Getaway Car” i “King of My Heart”.
The world moves on, another day, another drama. But not for me, all I think about is karma. Takie słowa padają w “Look What You Made Me Do”, odsłaniając przed nami część osobowości Taylor Swift. Wokalistka mi zaimponowała. Zamiast po różnych aferkach rzucać się w słowne przepychanki, nakręcając temat jeszcze bardziej, siedziała cicho i obmyślała plan zemsty. Bo ta najlepiej smakuje na zimno. Niewiele może na “Reputation” szpilek wbitych innym, ale jedno na pewno wrogów Swift zaboli – ona znów jest na topie i śmieje im się w twarz. Nawet, jeśli płyta jako całość nie jest tak okazała, jak być mogła. Dla mnie i tak jest najlepszym albumem, jaki wyszedł spod jej ręki.
Warto: Look What You Made Me Do & Delicate
Właśnie jestem w trakcie pisania recenzji tej płyty. Jestem zszokowana, bo (o dziwo!) podoba mi się większość numerów.
Nie jestem fanką Taylor, posłucham od czasu do czasu, ale słuchając tych nowych kawałków na razie nie jestem przekonana.
Ja wciąż czekam, aż album pojawi się w streamingu, bo pomimo mojej niechęci do Taylor jestem ciekawa tej płyty. 😉
Zapraszam na nowy wpis. 🙂
chyba nigdy się do niej nie przekonam 😉
NN
Nie wiem, jak to napisać, więc może wprost 🙂 Drugi singiel chyba podoba mi się bardziej, niż pierwszy, ale Taylor Swift w żaden sposób mi nie imponuje. To, że nadal tapla się w tym samym błotku, a jeszcze na dodatek robi z tego płytę, to dla mnie żenada roku. Dziewczyna ma obecnie w muzyce pop wszystko, czego tylko można chcieć, ale zamiast się rozwijać, żyje jakimiś starymi urazami i nic tylko rozdrapuje rany. Trochę to dla mnie bez sensu.
U mnie nowy wpis, zapraszam.
Nie sądziłam, że kiedykolwiek to napiszę, ale chciałabym przesłuchać tej płyty. Wydaje mi się ona być “niezłym sztosem”, a single (szczególnie “…Ready For It?”) brzmią bardzo zachęcająco.
U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂
Nie podobal mi się wizerunek slodziutkiej Taylor,jak dla mnie zmiana na plus ,pod względem muzyki tez 😉