RECENZJA: JoJo “Try Not to Think About It” (2021) (#1244)

Deszczowe chmury zbierały się nad moją głową. Nie widziałam szansy na nadejście słonecznych chwil. Tymi niepokojącymi słowa genezę epki “Try Not to Think About It” wyjaśniła nam JoJo. Amerykańska wokalistka, która zasłynęła w 2004 roku singlem “Leave (Get Out)”, ma za sobą wiele ciężkich momentów. Jej muzyczna kariera przez problemy z wytwórnią zawisła na wiele lat na włosku i dopiero od niedawna artystka swobodnie może planować kolejne wydawnictwa.

I z tej wolności korzysta, o czym najlepiej świadczy fakt, iż w przeciągu półtora roku słuchacze otrzymali do rąk premierowe materiały postaci “Good to Know” (plus akustyczną odsłonę tych kawałków) i “Try Not to Think About It” oraz świąteczną płytę “December Baby”. Jak sama JoJo jednak przyznała, w tym samym czasie pogorszyło się jej zdrowie psychiczne. Czuła się przygnębiona, pozbawiona energii i motywacji do działania oraz pełna niepewności co do tego, co przyniesie przyszłość. Lekarstwem okazała się praca nad nową muzyką. Epka “Try Not to Think About It” jest więc zapisem jej powrotu do dobrej formy.

Uroczo wypada otwierające krążek nagranie “World of Sunshine”, które oznaczone jest jako intro, choć spokojnie może robić za pełnoprawną kompozycję. Niby w tym rhythm’and’bluesowo-soulowym kawałku mamy do czynienia z optymistycznym tekstem (Today will be a good day as any), to w wokalu JoJo wyczuwa się smutek. Także interlude “Good Enough” nie powinno być przeskakiwane. Przygaszone bity świetnie pasują do targanej wieloma wątpliwościami Amerykanki. Z pozostałych piosenek do gustu przypadły mi takie tracki jak “Anxiety (Burlinda’s Theme)”, “Fresh New Sheet” oraz “Dissolve”. Pierwsza z piosenek opiera się na niespiesznym, równym rytmie i pięknych wokalnych harmoniach. Minimalistyczna melodia “Fresh New Sheet” pozwala uważniej wsłuchać się w głos JoJo i towarzyszące jej subtelne chórki. “Dissolve” zaś atakuje mocniejszą aranżacją oraz emocjonalnym wykonaniem. Pozostałe kawałki w sumie ni ziębią ni grzeją co w przypadku twórczości wokalistki jest dość typowe. Nie chce się za bardzo ani do nich wracać, ani o nich dłużej rozprawiać. Wyróżnić jedynie mogę flirtujące z hip hopem “Spiral SZN”, które jest najbardziej żywiołowym momentem epki.

Po niesamowicie męczącym albumie “Good to Know” z ubiegłego roku JoJo powróciła z materiałem jeszcze skromniejszym, choć emocjonalnie cięższym. I chociaż w nowych utworach dzieli się z nami tym, co męczyło ją przez ostatnie miesiące, nie czuję się mentalnie przeciążona po wielokrotnej lekturze “Try Not to Think About It”. Całość podoba mi się bardziej niż ostatnie projekty JoJo (świąteczne “December Baby” zostawiam sobie na grudzień), choć nadal nie jest to muzyka, do której regularnie pragnęłabym wracać.

Warto: World of Sunshine & Fresh New Sheet

__________

Mad LoveGood to Know

2 Replies to “RECENZJA: JoJo “Try Not to Think About It” (2021) (#1244)”

  1. Z repertuaru JoJo znam tylko “Leave (Get Out)”, ale przyznam szczerze, że po przesłuchaniu tych dwóch kawałków powyżej nie nabrałam ochoty, by ten stan zmienić.
    Zapraszam na nowy wpis i pozdrawiam 🙂

  2. JoJo od dawna wydaje mi się dosyć jednowymiarowa i szczerze mówiąc poddałem się już jakiś czas temu i niusów o jej nowych wydawnictwach nie follołuję 😉 Tym razem też wydaje mi się, że jest nudnawo, tak jakby JoJo nie miała na siebie jakiegoś szczególnego pomysłu. Spoko wokal, ale reszcie ciągle dużo brakuje.

    Pozdrawiam i zapraszam na nowy wpis.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *