#250 Katie Melua “The House” (2010)

Kiedy świat obiegła informacja,że nad czwartą już płytą Katie Meluy ma pracować m.in. William Orbit (do znudzenia – genialne „Ray of Light” Madonny) ja jeszcze byłam na bakier z muzyką tej artystki. Specjalnie odkładałam sobie przyjemność posłuchania „The House” aż poznam poprzednie krążki. No i stało się. Nie można czekać w nieskończoność, tym bardziej, że na półce czeka już „Secret Symphony”. Album Katie zebrał różne recenzje. Jedni pisali, że artystka się sprzedała i żałują, że nie otrzymują już utworów stylistycznie bliskich „Piece by Piece” czy „Pictures”. A drudzy? Po prostu przesłuchali „The House” i dali Katie iść do przodu. I chociaż singlowy kawałek „The Flood” zaskoczył fanów, uspokajam, że to nadal ta sama Katie Melua, tylko trochę bardziej odświeżona. Zaprasza nas do swojego ‘domu’. Otwórzmy drzwi, wejdźmy i dajmy muzyce działać.

Współpraca z Williamem Orbitem zaowocowała dodaniem do popowo-jazzowo-soulowych piosenek Katie elektroniki. Spokojnie, podane jest to w wyważony, elegancki sposób. Na płycie znalazły się zarówno spokojne utwory, w stylu dawnej Meluy („I’d Love to Kill You”) jak i szybsze kompozycje („Twisted”). Pierwszą piosenką z „The House”, którą poznałam, było „The Flood”. Powaliła mnie. Zaczyna się spokojnie, bez jakiegokolwiek zaskoczenia. A refren… pełen mocy i swego rodzaju powagi. Nie przypominam sobie, by Katie kiedykolwiek wcześniej tak śpiewała. Tak cudownie. Kiedy myślałam, że utwór w takim właśnie stylu dociągnie o końca – niespodzianka. Po dwóch minutach zupełnie zmienia się rytm. Dochodzi taneczna melodia, głos artystki zostaje trochę zmodyfikowany i…w krótkim czasie słuchacz uzależnia się od tego kawałka. Zupełnie inne jest „A Moment of Madness”. Rewelacyjny jazzowy numer. Przywodzi na myśl czasy kabaretów i burleski. Cudownie zagrany i zaśpiewany. Katie bawi się swoim głosem, uwodzi słuchacza. Drugiego takiego utworu na „The House” nie znajdziemy. Tak samo jak w żadnym innym kawałku nie doszukałam się odpowiednika „The Flood”. I dobrze. Każda piosenka jest inna, każda ma coś innego do zaoferowania.

Nieprawdziwym okazują się stwierdzenia, jakoby Katie porzuciła swój styl na rzecz łatwiej przyswajalnych kawałków. Sporo tu ballad, które ani przez chwilę nie widziały komputera. Co powiecie na akustyczne „I’d Love to Kill You”? Jest to piosenka, z którą mam problem. Raz zachwyca mnie swoją prostotą, innym razem nudzi w połowie. Jednak jako zapalona fanką wszelkich kryminałów nie mogłam nie zainteresować się, o czym taka Katie w niej śpiewa: I‘d love to kill you with a kiss, I’d like to strike you down with bliss (PL: Chciałabym Cię zabić pocałunkiem, Chciałabym powalić Cię szczęściem). . A co z uroczym „Tiny Allien’? Nie mówiąc już o „Red Ballons”, niesamowicie łagodnej, subtelnej balladzie. Mogłaby funkcjonować jako kołysanka. Mogłaby, ale ciężko mi przy niej usnąć. Za każdym razem wsłuchuję się w idealny wokal Katie i wyobrażam sobie bezchmurne niebo pokryte tysiącem czerwonych baloników. Nie możemy zapomnieć o kompozycji „The House”. Gdybym miała wskazać najlepszą balladę Meluy, nie wahałabym się ani chwilę przy wyborze właśnie „The House”. Utwór jest wręcz magiczny, tajemniczy. Katie raz śpiewa normalnie, raz szepce. Muzyka jak i tekst również zasługują na pochwałę. Lubię chociażby fragment In the privacy of my own room Where flowers in the wallpaper bloom (PL: W zaciszu mojego własnego pokoju, Gdzie kwiaty na tapecie rozkwitają).

Jednocześnie więcej na „The House” piosenek szybszych, bardziej przebojowych. Oprócz wspomnianego na początku „The Flood” warto wspomnieć tu o tanecznym „Plague of Love” czy o nieco irytującym, ale jakże pozytywnym „A Happy Place”. No i rzecz jasna nie możemy nie zauważyć trochę drapieżnego, robiącego ukłon w stronę rockowych brzmień kawałka „God on Drums, Devil on the Bass”. Na początku średnio mi się podobał, ale teraz jestem nim zachwycona. Udany numer! Najlepsze zostawiłam sobie jednak na koniec – „Twisted”. Niepozorna piosenka, na początku nawet jej nie zauważałam. Jest kwintesencją albumu „The House”. Z jednej strony należy do spokojnych utworów, ale z odrobiną elektronicznych wstawek. Z jednej strony możemy w niej podziwiać typowy wokal Katie, z drugiej, w niektórych fragmentach śpiewa nieco inaczej.

Płytą „The House” Katie zabrała nas na wędrówkę po swoim domu. Z jednej strony mamy tutaj nowoczesną kuchnię („The Flood”, „Twisted”) jak i przytulny salon z kominkiem (w którym wciąż tli się ogień) stwarzający magiczną atmosferę („The House”, „Red Baloons”). Byłam bardzo ciekawa tej płyty. Jej ocena zmieniała się wielokrotnie. Raz chciałam ten album wyłączyć w połowie, raz potrafiłam słuchać go godzinami. Ostatecznie jednak mogę stwierdzić, że to mój ulubiony krążek Katie. Najbardziej różnorodny. Pokazujący nam wciąż tą samą, niezwykle utalentowaną artystkę, ale z nieco innego punktu widzenia. Nudno nie jest. Każda piosenka to nowa niespodzianka. No i na koniec – nie narzekajmy, że Melua poszła muzycznie w nieco inną stronę. Ona dobrze wie, co robi. A dowodem tego jest ten album. Rewelacyjny.

3 Replies to “#250 Katie Melua “The House” (2010)”

  1. Przeczytałam twoją recenzje o albumie My World.Dla mnie jest ona niesprawiedliwa i płytka.Nie jesteś jego fanką więc go nie znasz, oceniłaś go jako rozpieszczonego 18-latka a wcale taki nie jest.Wiem że nie jesteś gówniarą jesteś dorosłą osobą ale czasami powinnaś się zastanowić nad tym co piszesz.Nie przyjmij tego jako atak ani durną wypowiedź 13 latki, ale jako rade na dalsze prowadzenie bloga.Osobiście nie przekonałam się do tego bloga. // thebiebz.blog.onet.pl

  2. Bardzo lubię “The House”. “Call Off the Search” trochę przynudzało, “Pictures” również było takie nie do końca świeże. Fajnie, że wreszcie sięgnęła po coś nowego. Spokojne piosenki (dużo lepsze niż te poprzednie) połączyła z fajnymi i chwytliwymi szybszymi numerami. Uwielbiam “A Moment of Madness”.NN (fizzz-reviews)

  3. Kocham, po prostu kocham! Jakbym miała wybrać moje ulubione płyty, jakie kiedykolwiek powstały, “The House” na pewno byłoby w czołówce. Ogólnie przesłuchałam płytę z ciekawości, zaraz jak wyszło i zakochałam się od pierwszego przesłuchania…i chyba w tym momencie stałam się fanką Katie 😉 Ulubione piosenki, cóż w zasadzie wszystkie. Kocham “I’d Love To Kill You”, “A Moment Of Madness”, “Red Balloons”, “Tiny Alien”, “The House”, uwielbiam “The Flood”, “A Happy Place”, “Twisted”. Jedynie nie mogę się przekonac do “God on the drums…”, Katie nie pasuje mi do takiej stylistyki. Co do “Red Balloons”, masz dobre skojarzenia, na koncercie Katie powiedziała, że do napisania piosenki zainspirowała ją przyjaciółka z liceum, która za każdym razem, gdy ktoś złamał jej serce, puszczała w niebo czerwony balon, żeby dać upust swoim emocjom i uczuciom 😉 Nowe notowanie, http://www.twoje-hity.blogspot.com/, zapraszam cieplutko ;*

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *