#301 Mariah Carey „Butterfly” (1997)

Sama właściwie nie wiem, dlaczego sięgam po płyty Marii Carey. Artystka nigdy nie należała do moich ulubionych wokalistek. Podziwiam jej wokal, bo trzeba chyba być głuchym, by go nie docenić. Sama Mariah jednak mnie denerwuje, robi z siebie teraz wielką diwę, chociaż popularność nie ta co kiedyś. Mam spory problem dotyczący jej muzyki. Żaden z jej albumów (które już oczywiście znam) nie zachwycił mnie jakoś bardzo. Owszem, debiutancki „Mariah Carey” to spora dawka dobrej, popowej i soulowej muzyki, podobnie jak „Music Box”, ale do reszty nie zdarza mi się wracać. Po co w takim razie biorę się za jej szósty (wliczając “Merry Christmas”) krążek zatytułowany „Butterfly”? Bo wciąż pokładam nadzieję, że może właśnie ten okaże się tym właściwym.

“Butterfly” to wydany w 1997 roku następca albumu “Daydream”. Podobnie jak w przypadku innych krążków wokalistki, Mariah brała czynny udział w pisaniu tekstów i produkcji swojej muzyki. Albumowi nie udało się jednak powtórzyć sukcesu “Daydream”, który sprzedał się na całym świecie w ilości 25 000 000 sztuk, stając się przy tym drugą (po “Music Box”) najpopularniejszą płytą Carey. Po “Butterfly” sięgnęło ‘tylko’ 17 milionów osób.

Szósty studyjny krążek Mariah promowany był pięcioma singlami. Reprezentowały go takie piosenki jak “Honey” i “My All”. Carey trzyma się ściśle określonych gatunków. Na “Butterfly” znajdziemy więc pop, soul oraz r&b. To wszystko składa się na przyjemne brzmienie lat 90. Ostatnio tak często sięgałam po nowe albumy, że aż wzruszyłam się na dźwięki płynące z głośników po włączeniu płyty Mariah. Chociaż fanką krążka “Daydream” nie jestem, “Butterfly” jest jego godnym (i znacznie lepszym) następcą.

To, co zawsze najbardziej podobało mi się w muzyce wokalistki, to obecność ballad na każdym krążku. Co więcej, często zostawały one singlami. Dzisiaj na jednej ręce można policzyć gwiazdy, które decydują się promować album balladą. Wolą wybierać szybkie, imprezowe kawałki, bo wychodzą z założenia, że tylko takie numery przyciągną do nich publiczność. Błąd. Wróćmy do Mariah. Granica pomiędzy spokojnymi utworami a tymi bardziej przebojowymi jest zarysowana niewyraźną linią. Tylko na “Emotions” (1991) bardzo łatwo dało się to odróżnić (zestawienie dyskotekowych rytmów z soulowymi balladami). Mimo to udało mi się te piosenki jakoś pogrupować.

Zakochałam się w spokojnym “My All”. Nie wiem, jak Mariah to robi, ale na każdej płycie ma taką balladę, która z miejsca mnie zachwyca. Najpierw było “Vision of Love”, potem “Hero”. Teraz przyszła kolej na “My All”. Kompozycja zawiera w sobie elementy muzyki latynoskiej. Niewielkie, ale wystarczająco, by numer ten zapamiętać. Warto, bo jest naprawdę piękny. Podoba mi się również tytułowe nagranie “Butterfly”, w którym artystce towarzyszy chór gospel. Do ballad zaliczyć można również kawałki “Close My Eyes”, “Outside” oraz “Whenever You Call”. Na osobne słowa zasługuje piosenka “Fourth of July”, bardzo słodka, delikatna a do tego wprowadzająca słuchacza w pozytywny nastrój.

Na “Butterfly” znalazło się miejsce dla dwóch feauturingów. Jednym z nich jest piosenka “Breakdown”. Gościnnie usłyszeć w niej możemy grupę Bone Thugs-n-Harmony. Bardzo podoba mi się to połączenie hip hopu i r&b. Brzmi świeżo i ciekawie. Natomiast współpraca z grupą Dru Hill zaowocowała utworem “The Beautiful Ones”. Trwająca ponad sześć minut piosenka byłaby nudna, gdyby wykonywała ją tylko Mariah.

Słuchając “Butterfly” nie można przegapić bardziej przebojowych kawałków. Takim jest chociażby otwierające krążek nagranie “Honey”. Numer jest słodki (spokojnie, naszym zębom nic nie grozi) oraz bardzo przyjemny. W tle słyszymy głos jakiegoś mężczyzny, ma on nawet swoją własną małą partię w utworze, ale nie strącił Carey na drugi plan. Mimo wszystko bardziej podoba mi się nagranie “The Roof (Back in Time)” będące cudowną mieszanką r&b i hip hopu. Mam trochę kłopotów z nagraniem “Babydoll”. Raz mi się podoba, innym razem już nie. Nie bardzo pasuje mi zbyt delikatny (w niektórych momentach) wokal Mariah w stosunku do wyraźnie zarysowanej muzyki.

Jak już wspomniałam na początku, mam z twórczością artystki spory problem. Doceniam jej ponadprzeciętne umiejętności wokalne, ale jej muzyka trochę mnie nudzi. Przeszkadza mi, że nie zmienia się, wciąż pozostaje w popie, r&b i soulu. Ostatnio jednak moje podejście się zmieniło. Chociaż “Daydream” czy “Music Box” średnio mi się podobały, tak do “Butterfly” wracam bardzo często. To świetna płyta! Cieszę się, że robiąc sobie sporą przerwę od muzyki Carey, mogłam nabrać do niej dystansu i odpowiednio ja odebrać. Czy “Butterfly” jest ta właściwą płytą? Jak najbardziej tak. Bodajże najlepsza z całej dyskografii Mariah.

33 Replies to “#301 Mariah Carey „Butterfly” (1997)”

      1. Nie pomyliłaś jej czasem z kimś innym? Mariah to jedna z najlepszych wokalistek świata. Ma jeden z najpiękniejszych głosów.

  1. ach tak kobieta to ma głos, no i wysokie wymogi ;)) sama bym chciała kiedyś mieć taki wysoko oktawowy głos ;)) mi chyba na zawsze będzie się ona kojarzyć z świetami kolędami, i nawet jak by wydała super płytę zawsze będę ją kojarzyć z piosenkami świątecznymi, które ja kilka tygodni wrócą do stacji i telewizji, zagłosowałam już w sondach, czekam na wyniki ;))) i wielkie podsumowanie rokuuu

  2. Nigdy nie słuchałam muzyki Mariah. Kojarzę jedynie tę piosenkę świąteczną, której nazwy oczywiście nie pamiętam i to, że śpiewa w sposób, którego nie lubię – wycie lub częste kombinowanie głosem, które mnie drażni… Takie same odczucia mam w przypadku Edyty Górniak i tych wszystkich piosenkarek z głosem o kilku oktawach. / Czekam na recenzję płyty Aguilery (będzie tego samego dnia? podziwiam, ja żebym określiła to czy piosenka podoba mi się czy nie potrzebuję w niektórych przypadkach kilkunastu przesłuchań w jakimś przedziale czasowym:). Spodobała mi się jej piosenka ,,Your body” i jestem ciekawa, czy inne kawałki też trzymają poziom. ;D / Przy okazji – zgłosiłam płytę w odpowiednim dziale. 🙂

    polsky-akcent.blogspot.com
    opowiescioksiazkach.blogspot.com

  3. sczerze powiem, że nie słuchać Mariah Carey, choć uważam, że jest naprawdę wielką artystką, ale jakoś nie mojego pokroju. Jakoś tak nie przepadam za nią.
    A oczywiście zagłosowałam w konkursach 😉
    Zapraszam na nowe newsy 😉 a w nich m.in. przedstawienie piosenki numer 6 z albumu “Red” – “22”, Taylor razem z The Wanted w programie Alan Carr: Chatty Man, Taylor w Paryżu, czy Taylor w magazynie IE.
    + nowy wygląd bloga 😉
    http://tayloralisonswiftfan.blog.onet.pl/

  4. ktoś tutaj wcześniej napisał, że to jedna z najlepszych wokalistek świata. Być może, ale wciąż nie mój typ. myślę Mariah, słyszę “ol aj łont for kristmas is juuuuu” ;p takie divy źle mi się kojarzą. nie wiem w którym momencie zmieniłaś szablon, bo ostatnio rzadko wpadam na blogi, ale ten jest najładniejszy jaki u Ciebie widziałam 🙂 zapraszam na nowy post.

  5. Widać, że pokolenie dzieci neostrady tu fani Katy Perry, Ke$hy i Rihanny. Nie wiedzą, co dobre. A tak na marginesie, Dru Hill to nie grupa. Co to za recenzja z takim błędem?

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *