#357, 358, 359 Green Day „¡Uno!” & „¡Dos!” & „¡Tre!” (2012)

Kiedy usłyszałam, że zespół Green Day planuje wydać nie jedną, ale trzy płyty w krótkich odstępach czasu, puknęłam się w czoło i pomyślałam: z tego nie będzie nic dobrego. Artyści nad swoimi albumami pracują nieraz latami. No, przynajmniej ci, którzy sami zajmują się komponowaniem i pisaniem tekstów. A do takich zaliczyć możemy Green Day’a. Obawiałam się o jakość nagrań, czy przez pośpiech nie wyjdzie z tego byle co. Z drugiej jednak strony zazdrościłam fanom chłopaków, że  ich idole tak się o nich troszczą i chętnie dzielą nową muzyką. Ja z Christiną Aguilerą nie mam niestety tak dobrze. Tak czy inaczej zachęcona naprawdę udanym krążkiem “American Idiot” postanowiłam sięgnąć po całą trylogię. Naraz, a bo co. Jeśli ktoś spodziewa się rewolucji w brzmieniu kapeli, na pewno się zawiedzie. Zespół wierny jest pop punkowym melodiom i zna się na tym jak nikt inny.

Pierwsza cześć trylogii, album “¡Uno!” wydany został we wrześniu 2012 roku. Zwiastował go kawałek “Oh Love”, który, moim zdaniem, jest jedną z najlepszych kompozycji na krążku. To dość wyważony, starannie wykonany utwór. Różni się od pozostałych tym, że jest spokojniejszy i mniej chaotyczny. Pozostałe zaś to szybkie, pełne energii garażowe kawałki. Przykładem reprezentantów tej grupy są chociażby otwierające album nagranie “Nuclear Family”, charakteryzujące się trochę banalnym, ale chwytliwym refrenem “Let Yourself Go” oraz “Angel Blue”. Z całej płyty najwięcej uwagi zwraca na siebie numer “Kill the DJ”. Nie sądziłam, że Green Day potrafią sprezentować utwór, do którego można potupać nóżką. A jednak! Piosenka szybko wpada w ucho i ma zadziorny, ciekawy tekst: Someone kill the DJ, shoot the fuckin’ DJ (PL: Ktoś zabije DJ, zastrzeli pi*przonego DJ’a). Spodobała mi się również spokojniejsza (choć, przyznam, nie tak ładna jak “Oh Love”) kompozycja “Sweet 16”, opowiadająca o powrocie w myślach do przeszłości. Jeśli chodzi o pozostałe piosenki ciężko cokolwiek jeszcze wyróżnić. Są one do siebie podobne. I to jest największy minus “¡Uno!”. Nie ma tu bardzo złych utworów, są raczej takie, które nie zostały mi w głowie na dłużej. Pochwale jednak zespół za próbę zatrzymania czasu. Mimo wielu lat na karku, wciąż mają tyle energii, co młodzież. Nic więc dziwnego, że w “Carpe Diem” padają słowa Are we all too young to die? (PL: Czy my wszyscy nie jesteśmy zbyt młodzi by umierać?).

 

Na drugą część, “¡Dos!”, nie czekaliśmy długo. Premiera płyty odbyła się na początku listopada 2012 roku. Chociaż “¡Uno!” nieco mnie zmęczyło, druga część trylogii zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Największym atutem krążka jest różnorodność. Nie ma tu dwóch takich samych piosenek, czego niestety nie można było powiedzieć o “¡Uno!”. Zaczyna się krótkim intrem “See You Tonight”, która zawiera w sobie odrobinę muzyki country. Dalej otrzymujemy kilka mocnych, gitarowych utworów w postaci “Lady Cobra”, “Fuck Time”, “Makeout Party” i “Ashley”. Najbardziej z całego albumu spodobała mi się piosenka “Nightlife”, którą ciekawie urozmaica kobiecy głos niejakiej Moniki Painter. Potrafię sobie wyobrazić, jak fanom bandu podniosło się ciśnienie po usłyszeniu tego kawałka. Przyznam, że nie spodziewałam się takiego nagrania od Green Day’a. Zespół pokazał swoje seksowne oblicze. I podoba mi się to! Chociaż sceptycznie podchodziłam do utworu “Amy” (dedykowana Amy Winehouse), doceniłam go. Zachwycił mnie jego spokojny, nostalgiczny klimat a ze słowami Amy, please don’t you go (PL: Amy, proszę nie odchodź) mogę się utożsamiać. Szkoda, że nie ma na “¡Dos!” więcej ballad. Uwielbiam w nich wokal Billiego. Zwróciłam jeszcze uwagę na utwór “Wow! That’s Loud” – charakteryzuje się ciekawymi dźwiękami, których w muzyce Green Day’a jeszcze nie słyszałam. Podoba mi się również brzmiące dojrzalej i nieco spokojniej (ale nie balladowo) nagranie “Wild Ones”. Cieszy mnie, że nie rezygnując z mocnych gitar stworzyli kawałek wybijający się ponad przeciętność. Warto posłuchać również pozytywnego, szybkiego “Stray Heart”, w którym Billie brzmi bardzo przyjemnie.

 

Ostatnia już płyta, “¡Tre!” ukazać się miała na początku 2013 roku, ale z powodu dużego zainteresowania zespół oddał ją fanom już w grudniu. Płyta zrobiła na mnie nieco tylko lepsze wrażenie niż “¡Uno!” – nie jest tak jednostajna, mniej tu ostrych, dynamicznych piosenek. Jednak bardzo traci w porównaniu do “¡Dos!” – brak tu różnorodności, piosenki są do siebie podobne i żadna na dłużej nie zapada w pamięć. Szkoda. Nie oznacza to jednak, że trzeba sobie “¡Tre!” darować. I tu kilka piosenek przypadło mi do gustu. Wśród nich przodują ballady. Jak już wspomniałam, wokal Billiego w nich brzmi magicznie. Tak jest chociażby w otwierającym krążek spokojnym i pięknym “Brutal Love” czy emocjonalnym, zagranym m.in. na fortepianie “The Forgotten”. Tak jest również w akustycznym, nieco folkowym “Drama Queen”. To najlepsze kompozycje na “¡Tre!”. Najszybciej do mnie trafiły i się nie znudziły. Pozostałe kawałki to kwintesencja stylu kapeli – przebojowe, ale brzmiące wtórnie i mało interesująco piosenki z “Missing You”, “Sex, Drugs & Violence” i “Little Boy Named Train” na czele. Gdzieś tam jeszcze plączą się “X-Kid” ze swoim spokojniejszym wstępem oraz szybkie, aczkolwiek nie zostające w pamięci nagranie “Amanda”. Chociaż “¡Tre!” nie zostało nagrane na siłę, mnie takie wrażenie nie odstępowało po zapoznaniu się z ostatnią częścią trylogii. Jest to płyta nudna i mało zaskakująca. O ile do “¡Dos!” mnie ciągnęło i chętnie włączałam ja od początku, tak “¡Tre!” miałam ochotę odstawić po pierwszym przesłuchaniu. Szkoda. Nic specjalnego.

25 Replies to “#357, 358, 359 Green Day „¡Uno!” & „¡Dos!” & „¡Tre!” (2012)”

  1. Od Green Day znam jedynie “American Idiot”. Kilka tygodni temu obiecałam sobie sięgnąć po tę trylogię, ale jakoś nie wyszło.

    Pozdrawiam, True-Villain.blog.pl

  2. Jak dla mnie najlepsze jest Uno, później Tre, a na końcu Dos. Zgodzę się z Tobą że niektóre utwory z Uno brzmią podobnie. Tre jest taką płytą do której bardzo często wracam. Jak dla mnie nie ma na trylogii słabych kawałków. I w końcu przekonałaś się do “Amy” 🙂 Zapraszam na nowy post http://www.PatriciaxLife.blogspot.com

  3. recenzje krótsze, ale szczerze mówiąc podoba mi się taka forma. w ogóle podoba mi się Twój styl pisania 🙂 Green Day lubię średnio, właśnie dlatego, że ich utwory są garażowe, a przynajmniej większość jest. od czasu do czasu można posłuchać czegoś takiego, na pobudzenie, ale żeby być fanem to raczej nie ;p wolę bardziej uporządkowane granie. no, chyba, że na koncercie. wtedy to wszystko dozwolone, a chaos nawet wskazany. zapraszam do mnie na nowy post. zestawienie kilku ciekawych utworów o ciekawym temacie (tak myślę) 🙂

  4. A ja bardzo lubie cala trylogie. Jesli mialbym wybrac dwa swoje ulubione kawalki z calej trojki, to byly by to Drama Queen oraz Sweet 16. Szkoda ze ani jeden nie wyszedl na singlu.

  5. Wielkim fanem GD nie jestem, ale większość singli znam i lubię… jeśli już biorę się za rock, to właśnie za taki, jaki prezentują panowie. “Kill the DJ” jest nawet fajne, reszty nie za bardzo znam, a nadrabiać jakoś specjalnie nie mam ochoty…

    zapraszam na nowe notowanie na http://your-chart.blogspot.com/ 😉

  6. Znam tylko Uno i na razie nie mam ochoty uzupełniać trylogii, jestem zmęczona ich muzyką, ale kiedyś na pewno przesłucham 🙂

    Zapraszam na nową recenzję 😉

  7. Mój kolega z klasy uwielbia Green Day. Ja słyszałam parę piosenek, ale jakoś mnie nie przekonały.
    Milo mi poinformować, że na GLATT.blog.onet.pl pojawił się nowy post i serdecznie Ciebie na niego zapraszam! 😀

  8. Lubię kilka piosenek z trylogii, które gdzieś tam słyszę w radiu 🙂 Z pewnością też sięgnę po wszystkie płyty (ale na pewno nie przesłucham ich “na raz” :)) 🙂
    A takim sposobem pisanie recenzji nie jest złe. Konkretnie, bez lania wody i przynudzania (nie, żebyś normalnie przynudzała :)), jeśli się nie ma o czym pisać, to po co męczyć się, a potem męczyć i czytelników 😉 Cały post bardzo dobrze wyszedł 🙂

Odpowiedz na „~PatrycjaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *