#408 Robyn “Body Talk” (2010)

Każdy, kto mnie zna, wie, że nic tak szybko nie wyprowadza mnie z równowagi jak banalny, tani electropop. Jestem na taką muzykę po prostu uczulona. Wolę ciekawsze brzmienia. Sięgnięcie po płytę Robyn, w momencie, kiedy częściej w moich głośnikach słychać nagrania Queens of the Stone Age czy Editors niż Madonny lub Rihanny, było dość ryzykowne. Powiem jednak, że słuchanie “Body Talk” nie spowodowało uszczerbku na moim zdrowiu.

Robyn pochodzi ze Szwecji. Swój debiutancki album “Robyn Is Here” wydała w 1995 roku. Od tamtej pory nieprzerwanie koncertuje i tworzy nową muzykę. Artystka szybko wyrosła na prawdziwą ikonę gatunku dance pop. Jej utwory spodobały się za granicą, plasując się nie tylko na niezłych pozycjach na listach przebojów, ale i przynosząc Robyn deszcz nagród oraz nominacje do Grammy Awards w 2009 i 2012 roku.

Nigdy jeszcze nie spotkałam się z tym, by album był zarazem nowym studyjnym krążkiem i kompilacją. A tak właśnie jest z “Body Talk”. Już spieszę wyjaśnić, o co chodzi. Przed wydaniem piątej płyty Robyn zaprezentowała fanom dwa minialbumy: “Body Talk Pt.1” oraz “Body Talk Pt. 2”. Zawierały one piosenki, które później znalazły się na właściwym “Body Talk”. Żeby jednak nie było nudno i przewidywalnie, Robyn dodała kilka zupełnie nowych kawałków. Muzykę, którą wykonuje Szwedka określić możemy mieszanką dance popu, elektroniki oraz synthpopu.

Zaczyna się od chwytliwego, uroczego kawałka “Fembots”. Podoba mi się w nim to, że Robyn odpowiednio dawkuje komputerowe brzmienia. Inne oblicze wokalistka pokazuje nam w wyrazistym, zadziornym “Don’t Fucking Tell Me What to Do”. Bardzo interesująco przedstawia się tekst (nie śpiewany, ale recytowany), w którym Robyn wymienia rzeczy, które ją zabijają – telefon, telewizja, dieta, obcasy. Ale również w swojej wyliczance nie omija matki, szefa oraz menedżera. Sądzę, że są to najmocniejsze pozycje na “Body Talk”. Jednak pozostałe piosenki wcale nie należą do złych. Przyjemnymi nagraniami są taneczne, ale niczym nie wyróżniające się “Dancing On My Own” oraz bujająco-balladowe “Indestructible”. Mniej podoba mi się electropopowe “Time Machine”, które posiada naprawdę wciągające zwrotki ale zbyt przewidywalny refren. Uwielbiam wokal Robyn w “Love Kills” – brzmi seksownie. A sama piosenka kojarzy mi się z twórczością niegdyś lubianej przeze mnie Kate Ryan. Synthpopowe “Hang With Me” nieco zwalnia i daje nam czas na chwile odpoczynku po tańczeniu przy “Time Machine” czy “Love Kills”.

Nie przepadam za nudnym i trochę banalnym dance popowym “Call Your Girlfriend”. Piosenka ta wypada jeszcze gorzej w zestawieniu z “None of Dem”. Kawałek nagrany wraz z norweskim duetem Röyksopp to najmroczniejsza kompozycja na “Body Talk”. Mogłaby zainteresowana nią być i sama MIA. To chyba najlepsza rekomendacja. “We Dance to the Beat” nieco przypomina “Don’t Fucking Tell Me What to Do”. Podobnie jak wspomniany na początku kawałek, tak i “We Dance to the Beat” jest bardziej recytowane niż przez Robyn śpiewane. W “U Should Know Better” pojawia się zaskakujący gość – Snoop Dogg. Samo nagranie należy do mojej czołówki z “Body Talk”. Te połączenie electropopu i hip hopu mogłoby zdobyć szczyty list przebojów. W “Dancehall Queen” swoją muzykę Robyn urozmaiciła małymi elementami reggae. Trzy piosenki, które wokalistka wrzuciła na sam koniec płyty – “Get Myself Together”, “In My Eyes”, “Stars 4-Ever” – ani mnie ziębią, ani grzeją. Są po prostu poprawnym dopełnieniem całego albumu.

Cieszę się, że Robyn przeczy mojej tezie, że taneczne utwory są puste. Artystka swoje lata ma, nastolatką już nie jest więc nie przystoi jej śpiewanie głupiutkich piosenek o pierwszej szkolnej miłości. Podoba mi się zdanie, które pada w otwierającym album “Fembot”:

I’ve got some news for you, Fembots have feelings too (PL: Mam dla ciebie kilka wiadomości, Femboty* też mają uczucia).

Wskazuje nam, że teksty nowych kawałków Robyn będą pełne emocji. Tak więc mamy tu “Call Your Girlfriend”, w którym wokalistka udziela mężczyźnie rad, by bez owijania w bawełnę wyjaśnił swojej dziewczynie, że zakochał się w innej.  W “Time Machine” wokalistka żałuje, że nie może cofnąć czasu by naprawić swoje błędy. W “Dancing On My Own” wylewa cały swój ból z powodu zranionego serca.

Muzyka, jaką wykonuje Robyn, nie jest w moim stylu. Cieszę się jednak, że sięgnęłam po krążek “Body Talk”. Pokazał mi on, że dance pop itp. nie musi być kiczowata i płytka. Robyn udowadnia, że można podać ją w sposób ciekawy a przede wszystkim różniący się od tego, co dziś lansują stacje radiowe. Chociaż Robyn można wrzucić do jednego worka z Davidem Guetta czy Calvinem Harrisem, twórczość Szwedki wypada na ich tle znacznie korzystniej.

* Female – kobieta; Robots – roboty.

10 Replies to “#408 Robyn “Body Talk” (2010)”

  1. Płyty nie słuchałem, artystki też zbytnio nie znam, ale nagranie “Indestructible” znam i także nie pochwalam, tani elektropopowy chwyt, nie ujął mnie, jednak barwa głosu mi się podoba, może gdyby dobrana muzyka była inaczej, wyglądałoby to nieco mniej kiczowato.

    Pozdrawiam i polecam ostatnie notki, które pojawiły się na moim blogu, czyli miniony POP STAR WEEKend z Kamilem Bednarkiem we tle. Oraz 86 walkę FP, do której ankieta z głosowaniem właśnie się pojawiła. Kieruję pod adres:
    http://milr3.blogspot.com/2013/10/finalne-pojedynki-6-odc-86.html

Odpowiedz na „justysia_koninAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *