#412 Kings of Leon “Only By the Night” (2008)

Jeszcze kilka miesięcy temu przechodziłam obok Kings of Leon całkiem obojętnie. Nie znałam ich studyjnych płyt a dwie piosenki zespołu, które kiedyś wpadły mi w ucho, nie kojarzyły mi się najlepiej. Jedną z nich, “Sex on Fire”, zwykłam nazywać gimbazjalnym przebojem. Drugą, “Use Somebody”, na długi czas obrzydziły mi programy typu talent show. Dziś jednak sprawy mają się zupełnie inaczej. Coraz częściej rzucam popowe wokalistki w kąt na rzecz rockowych (i nie tylko) zespołów. Ich muzyka pomaga mi się wyluzować i rozładować złość na cały świat.

Zespół Kings of Leon powstał w 1999 roku w Nashville (USA) z inicjatywy Nathana i Caleba Followill’ów. Podpisali kontrakt z wytwórnią RCA Records, która stwierdziła, że duet to za mało. Dlatego też do Nathana i Caleba dołączył ich brat Jared oraz kuzyn Matthew. Kings of Leon jest więc rodzinnym biznesem i zaprzeczeniem słów, że z rodziną najlepiej wychodzi się tylko na zdjęciach.

Debiutancki album grupy, “Youth and Young Manhood”, ukazał się dziesięć lat temu. Jest to krążek, którego tytuł mówi nam wiele. Młodość, niespożyte pokłady młodzieńczej energii, radość ze wspólnego grania. Pierwsze piosenki Kings of Leon są szybkie, ale nieco chaotyczne. Jakby chłopcy dopiero wszystkiego próbowali i poszukiwali swojego miejsca. Muzycznych fajerwerków nie było też na drugim albumie – “Ahe Shake Heartbreak”. Do gustu przypadła mi dopiero trzecia płyta Kings of Leon zatytułowana “Because of the Times” – surowa i ostra, lecz niepozbawiona emocji i wzruszających momentów (polecam tu takie utwory jak “The Runner”  czy “Arizona”).

Można zadać pytanie, czemu znając pierwsze albumy amerykańskiej grupy, recenzuję jednak ich czwarte dzieło, “Only By the Night”. Wpływ na to miał… sam zespół. Z okazji premiery szóstej płyty “Mechanical Bull” udzielali wielu wywiadów, w których prędzej czy później pojawiały się pytania, czy zależało im na nagraniu nowej wersji “Only By the Night”. Nie trudno było mi wywnioskować, że krążek ten musiał być dla Kings of Leon tym przełomowym. Ciekawa byłam, dlaczego. Czemu właśnie on?

Muzykę, jaką wykonuje zespół określić możemy mianem alternatywnego rocka. Chociaż w porównaniu do poprzednich albumów styl grupy się nie zmienił, mam wrażenie, że piosenki Kings of Leon nabrały wyrazu i stały się bardziej melodyjne. Ozdobą nagrań bez wątpienia jest Caleb Followill, który pełni rolę wokalisty. Bez jego, momentami zachrypniętego oraz pełnego pasji głosu, piosenki Kings of Leon dużo by straciły. Caleba słucha się z wielką przyjemnością i zainteresowaniem. Przy każdej kolejnej piosence zastanawiałam się, jak ją zinterpretuje, zaśpiewa. Jego charyzma i osobowość sprawiają, że nie sposób się z nim nudzić.

Zaczyna się rewelacyjnie. Już pierwsze dźwięki utworu “Closer” mówią nam, że mamy do czynienia z albumem, który może nami wstrząsnąć. Hipnotyzująca melodia oraz emocjonalny tekst, który można zinterpretować jako wyraz tęsknoty za bliską osobą, są największą siłą piosenki “Closer”. Nie można nie docenić również pełnego bólu wokalu Caleba oraz melancholii płynącej z nagrania. Coś pięknego. Mniej nastrojowo jest w następującym po “Closer” mocnym, ostrym “Crawl”.

“Sex on Fire” zna z pewnością każdy. To energetyczny kawałek, ale zestawiony przy “Crawl” wypada nieco blado. Nie można mu jednak odmówić świetnego wykonania. Caleb daje z siebie wszystko. Jestem zaskoczona, że piosenka ta stała się takim przebojem. Moim zdaniem jest nieco brudna i nijak nie pasuje mi do pierwszej dziesiątki list przebojów, na której większość utworów to wyprodukowane przez topowych producentów popowe pioseneczki. Sukces odniósł również spokojniejsze, rockowe “Use Somebody”. Napisałam na początku, że utwór ten obrzydziły mi programy talent show. Może dlatego, że żadne z wykonań nie zbliżyło się nawet do oryginału.

W melodyjnym “Manhattan” uwagę przykuwa głównie Caleb, którego głos jest pełen ekspresji. Spokojne, nieco bluesowe “Revelry” to jedna z moich ulubionych piosenek na “Only By the Night”. Mocniejsze, bardziej przebojowe “17” wyrywa nas z nastroju, w jakie wprowadziło “Revelry”. W “Notion” nie mogę nigdy dostrzec refrenu. Nie jest wyraźnie zarysowany. Podoba mi się jednak to, że parę razy w środku utworu Caleb milknie na chwilę, by oddać głos kolegom z zespołu, by mogli pochwalić się, jak świetnie grają. Nieco surowe “I Want You” to dobra kompozycja, jednak na tle pozostałych wypada niezbyt korzystnie. Wolny rytm oraz długość nie przemawiają na jej korzyść. Nieco więcej energii ma “Be Somebody”. Zamykające album nagranie “Cold Desert” autentycznie wzrusza.

Chociaż podeszłam do “Only By the Night” sceptycznie, nie długo zespołowi zajęło oczarowanie mnie i sprawienie, bym z chęcią wracała do przygotowanych przez nich utworów. “Only By the Night” jest albumem kompletnym. Wszystko ze sobą gra, nic nie jest tu pozostawione przypadkowi. Mimo, iż cenię poprzednie trzy krążki grupy, ten wydaje mi się być tym najlepszym. Najbardziej melodyjnym i przystępnym. Również dla osoby, który na co dzień nie słucha alternatywnego rocka. Co tu jeszcze dodać – dobra robota, Kings of Leon.

10 Replies to “#412 Kings of Leon “Only By the Night” (2008)”

  1. Grammy były i zawsze będą prestiżowe, wcale nie straciły na wartosci za każdym razem czekam na nominacje i na samą galę. Co do płyty Kings Of Leon nie mam pytań, misrzostwo i tyle hot-hit-lista.blogspot.com

  2. oprócz piosenki use somebody, to nigdy ich nie słuchałam, ale z ciekawości gdy zobaczyłam tą notkę, przesłuchałam właśnie only by the night i tą najnowszą z 2013 mechanical bull. przyznam, że nawet mi się spodobały, mimo że reprezentują gatunek muzyczny, którego jakoś szczególnie nie słucham.

    nowa notka
    {theQueen.blog.onet.pl}

  3. Myślę, że Grammy zawsze będzie marzeniem muzyków i zawsze będzie prestiżowe, bo te nagrody dostają niesamowici ludzie. Tak samo jest z Oscarami, Nagrodami Tony czy Emmy. Nigdy nie spadną w dół. Jeśli chodzi o Kings Of Leon to o nich słyszałam (kto nie?) ale baardzo długo nie słuchałam ich utworów. Muszę wrócić.
    u mnie nowa notka /// http://sam-barks.blog.pl/ zapraszam!

  4. Nigdy nie interesowałam się twórczością Kings Of Leon ale piosenka „Use somebody” oczywiście znam i nawet powiem że to jest bardzo dobry hit jakich mało.
    A Grammy wciąż są prestiżowe nagrody jak Oscary i każdy artysta marzy aby je otrzymać. Według mnie są bardziej ważne od nagród MTV.

  5. Use somebody, Sex on fire – to znają wszyscy i wszyscy się przy nich dobrze bawią. Kiedyś średnio mi się podobały, dziś bardzo je lubię. Muszę przesłuchać cały album 🙂

  6. Nie wiem czy do tej pory wpisałam na listę album KOL, ale w każdym razie sobie wpiszę, szczególnie, że tak go zachwalasz 😉 I głównie ich kawałki znam… z Talent Show… wszędzie się pojawiają… tak jakby innych piosenek nie było do wyboru…
    A co do Grammy, myślę, że nadal jest prestiżowe… Co innego niemiecki odpowiednik, Echo, które z roku na rok schodzi coraz bardziej na psy… Mam nadzieję, ze Grammy będzie trzymać poziom.

Odpowiedz na „LollexAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *