#434 The National “The National” (2001)

Długo pochodzący z Ameryki, ze stanu Ohio, zespół The National czekał na swoje pięć minut. Popularność przyszła dopiero wraz z czwartym albumem grupy zatytułowanym “Boxer” (2007 rok), ale nie mniej ciekawe jest to, co było przed nim.

Zespół The National poznałam dopiero w 2013 roku. Natrafiłam wówczas na ich nagranie “The Rains of Castamere”, które wykorzystane było w popularnym serialu “Gra o tron”. Oczarował mnie mroczny klimat tej kompozycji oraz głos lidera grupy, Matta Berningera. Ja, osoba, która nie potrafi przejść obojętnie obok wokalu Chrisa Martina, Finka czy Toma Smitha, uległam i ciepłemu barytonowi Matta. “The Rains of Castamere” na (długą) chwilę przyćmiło cały mój świat, ale gdy tylko się otrząsnęłam, było dla mnie jasne, że grupy The National tak szybko ze swoich rąk (albo raczej – uszu) nie wypuszczę.

Muzykę zespołu określić można by słowami prosta, łatwa i przyjemna. Ja do końca się z tym stwierdzeniem zgodzić jednak nie mogę. “The National” wraz z zawartymi na nim piosenkami nie jest płytą łatwą. Potrzeba czasu, by docenić i polubić przygotowane przez amerykańską grupę utwory. A co z dwoma pozostałymi przymiotnikami? One pasują do The National idealnie. Muzyka, jaką zespół wykonuje, nie jest nie wiadomo jak bardzo skomplikowana. Ot, gitary (akustyczna, basowa), perkusja, mandolina. Żadnych udziwnień, żadnych efektów specjalnych. Ograniczenie instrumentów do tych najpotrzebniejszych sprawia, że album jest bardzo przyjemny i nie męczący. Prędzej jednak poleciłabym go fanom spokojnej, gitarowej muzyki aniżeli hard rockowych brzmień. Muzykę The National określić można mieszanką indie rocka z elementami country. Warto zwrócić na to uwagę, bo pozostałe albumy grupy nie są już tak amerykańskie.

Często w kontekście The National używa się zwrotu najsmutniejszy zespół świata. Słuchając ich kolejnych płyt (np. “Boxer” czy “Trouble Will Find Me”) nie raz znalazłam potwierdzenie tych słów. Nie wiem, kiedy do grupy została przypięta łatka smutasów, ale nie było to raczej po albumie “The National”. Na krążku znajdziemy nie tylko łagodne ballady (ciężko wyobrazić sobie bez nich twórczość The National), ale i szybsze kompozycje.

Do pierwszej grupy zaliczyć możemy najciekawszą piosenkę na albumie – “29 Years”. Sama w sobie nie jest niczym niezwykłym – ot, ledwie zauważalna muzyka, raz śpiewający, raz mówiący Matt. Zyskuje dzięki wykonaniu. Słuchając jej ma się wrażenie, że utwór leci w jakimś starym radiu – trzaski, szmery. “29 Years” jest niesamowicie intrygującym, nostalgicznym kawałkiem. Szybko polubiłam lekkie, gitarowe “American Mary”; nieco ostrzejsze, ale wciąż bliższe spokojnym brzmieniom niż szybkim indie rockowym kompozycjom “Theory of the Crows” oraz sunące, ładnie zaśpiewane “Watching You Well”, zawierające w sobie wpływy country. Bardzo podoba mi się również wokal Matta w utworze “Anna Freud”. Ta nieco akustyczna piosenka szybko wpada w ucho i zanucenie jej nie powinno sprawić żadnego problemu.

https://open.spotify.com/track/01vhxs0ofbpt9kBc0XLQAL

Zespół nie zapomniał również o przygotowaniu utworów, które skutecznie rozruszać mogą publiczność zgromadzoną na koncertach. Dość wspomnieć tu tylko odznaczające się wyraźnym rytmem perkusji “Beautiful Head”, “The Perfect Song”, w którym to raz po raz odzywa się gitara elektryczna (szkoda tylko nudnego refrenu) czy głośne (wciąż w stylu The National) “Pay For Me”. Do bardziej przebojowych nagrań zaliczyć można również “Cold Girl Fever”; kołyszące “Son”; wzbogacone momentami o żeński wokal “Bitter & Absolut” oraz “John’s Star”, które co kilka chwil przecinane jest brzmieniem gitary elektrycznej, co podoba mi się pół na pół. Z jednej strony cieszy mnie obecność ostrzejszych melodii w piosence The National. Jednak z drugiej dźwięki gitary elektrycznej nie kleją się za bardzo z resztą tego niezłego utworu.

“The National” nie jest, moim zdaniem, najlepszą płytą zespołu, ale na pewno jest krążkiem wartym uwagi. Przede wszystkim ze względu na swoje brzmienie, a konkretniej zapożyczenia z muzyki country, które nie były już tak powszechne na kolejnych studyjnych albumach. W uszy rzuciło mi się również to, że wokalista, Matt Berninger, nie brzmi idealnie. Owszem, pochwalić się może bardzo przyjemną barwą głosu, ale śpiewa nieco niedbale. Płyta “The National” otworzyła ważny rozdział w historii amerykańskiej grupy. Nie jest perfekcyjna, ale zawiera kilka mocnych pozycji. Jeśli komuś przygotowane przez The National przypadły do gustu, powinien sięgnąć po kolejne krążki w dyskografii zespołu. Nie zawiedzie się.

11 Replies to “#434 The National “The National” (2001)”

  1. Haha, odpowiedź na pytanie 9 wyrwała mnie z zamyślenia 😀 Taaak, zapach kupy nie jest fajny…

    Piękny wokal ma ten Matt *.* Muzyka jest dla mnie po prostu poprawna, nie ma tu czegoś co ją wyróżnia. Co innego wokalista, jest świetny.

    Pozdrawiam, NAMUZOWANI.blog.onet.pl

  2. pierwszą piosenkę jaką usłyszałam tego zespołu była właśnie the perfect song i od razu przypadła mi do gustu. no i ten wokal… mega.

    nowa notka
    {theQueen.blog.onet.pl}

  3. Niby zespół spokojny i przyjemny, ale coś mnie od niego odpycha, a mianowicie chyba głos tego wokalisty. Z lekka mnie irytuje i brzmi jakby wokalista śpiewał w języku niemieckim, którego akcentu nie znoszę, okropnie brzmi. Nie przekonuje mnie ten zespół.

Odpowiedz na „~DuskaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *