#547 Marina & the Diamonds “FROOT” (2015)

Marina Diamandis jest jedną z najbardziej lubianych wokalistek z Wysp Brytyjskich. Przepadają za nią  osoby, które na co dzień nie rozstają się z radosnymi, pogodnymi popowymi numerami, a muzyka ma dla nich spełniać jedynie rozrywkową funkcję. Cenią ją i wymagający słuchacze, o wysublimowanym guście. Jedna grupa nie wyobraża sobie życia bez albumu “The Family Jewels”, dla drugiej klejnotem jest wydawnictwo “Electra Heart”. A dla kogo jest trzecia studyjna płyta Mariny, “FROOT”? Dla każdego, czy też… dla nikogo?

Gdybym miała się przypisać do jednej z wymienionych we wstępie ekip, opisałabym siebie jako zagorzałą zwolenniczkę debiutu Mariny & the Diamonds. Album “The Family Jewels” jest wydawnictwem niemalże wybitnym. Trudnym do sklasyfikowania, przez co bardzo ciekawym i nietypowym. Bogate, nieszablonowe kompozycje świetnie uzupełniały teatralne wykonania artystki. Druga płyta, “Electra Heart”, reklamowana była jako album koncepcyjny, przedstawiający historię tytułowej Electry – gwiazdy pop. Marina nie tyle wcieliła się w rolę takiej osoby, co została przez nią wręcz wchłonięta. Nie słyszałam w tych electropopowych utworach Brytyjki. Zamiast zabawić się taką muzyką i pokazać nam ją w krzywym zwierciadle, artystka podeszła do tematu zbyt poważnie.

Liczba osób zaangażowanych w powstawanie nowych piosenek Mariny została, w porównaniu do poprzedniego albumu, ograniczona do minimum. Nowe brzmienie wokalistka konsultowała jedynie z Davidem Kostenem, znanym pod pseudonimem Faultline. Wcześniej dopieszczał on kompozycje m.in. Bat for Lashes i zespołu Everything Everything. Teraz zadbał o płytę Mariny, pomagając jej nagrać pierwszy tak spójny album w karierze.

Płyta zaczyna się niezwyczajnie. Wita nas bowiem nie szybka, nie przebojowa kompozycja, lecz spokojna, nieco smutna piosenka “Happy”. Tak klasycznej, ładnej ballady w swoim repertuarze Marina jeszcze nie mała. Nagranie to jest jednym z najlepszych utworów, jakie artystka popełniła w swojej karierze. Do pewnego czasu na przeciwnym biegunie stawiałam kolejną propozycję Brytyjki, tytułowe “Froot”, przenoszące nas na dyskotekowy parkiet. Utwór ten wydawał mi się być zbyt prostacki, zbyt kiczowaty. W moich oczach zyskał jednak kiedy przesłuchałam cały album Mariny & the Diamonds. To jedna z niewielu nowych piosenek wokalistki, która faktycznie zostaje w pamięci.

Do utworów, za które należą się Marinie brawa, należy (obok pięknego “Happy”) “Solitaire”. Kompozycja ta zwraca na siebie uwagę nieco elektroniczną melodią oraz zróżnicowanym śpiewem wokalistki (na szczególną uwagę zasługują partie wyśpiewane wyższym głosem). Bardzo cenię również nagranie “Better Than That”, w którym Brytyjka flirtuje z ostrzejszą, gitarową muzyką, otrzymując porządną, konkretną piosenkę. Do gustu przypadły mi także zadziorne “Savages”, które przypomina mi czasy albumu “The Family Jewels” i jego przewrotną naturę; oraz romantyczne “Immortal”, czarujące tekstem:

If I could buy forever at the price I would buy it twice (PL: Gdybym tylko mogła kupić wieczność za pieniądze, kupiłabym ją dwukrotnie dla nas obojga)

Sporo miejsca na albumie “FROOT” zajmują spokojne utwory, którym daleko jednak do standardowych popowych ballad. Do ich przedstawicieli należą uczuciowe, podszyte kołyszącym bitem “I’m a Ruin”; wiosenne, klaskane “Gold” oraz mało zajmujące, ale ładnie zaśpiewane “Weeds”.

Szybkie, dynamiczne piosenki, pełne komercyjnego, radiowego potencjału należą niestety do najsłabszej części tego albumu. “Blue” brzmi jak utwór typowej popowej wokalistki, której wydaje się, że im prostszy bit, tym lepiej. “Forget” zaczyna się wspaniale (w dalszej części również ma kilka wartych uwagi fragmentów), ale niezbyt pozytywne wrażenie robi ciężki refren. Honor przebojowych kompozycji ratuje nieco “Can’t Pin Me Down”, z ciekawymi, nieirytującymi efektami, które zastosowano dla podkręcenia wokalu Mariny.

Gdyby “FROOT” było debiutanckim dziełem Mariny & the Diamonds, spojrzałabym na to wydawnictwo łaskawszym wzrokiem, chwaląc jego autorkę za inne podejście do muzyki pop, niezłe teksty oraz idealne operowanie specyficznym, ani nie przesłodzonym, ani zbyt dziewczęcym głosem. Jednak album ten jest już trzecim podejściem Mariny, więc nic dziwnego, że wymagam od niej więcej i więcej. Płytę “FROOT” postawiłabym dużo niżej niż kapitalny debiut, i nieco tylko niżej niż “Electra Heart”. Plus za składne i zwarte brzmienie, minus za mniejszą niż dotychczas wyobraźnię.

15 Replies to “#547 Marina & the Diamonds “FROOT” (2015)”

  1. Uwielbiam Marinę. Ciężko jest mi wybrać jej najlepszy album – każdego słucha mi się bardzo przyjemnie. Z “Froot” dopiero zaczynam swoją przygodę. Póki co w pamięci zapadły mi takie utwory jak Happy, Froot, Forget.

    Pozdrawiam, Namuzowani

  2. Ja tam uważam “FROOT” za najlepszą rzecz od Mariny. Zresztą, “Electra Heart” w porównaniu z taką Miley Cyrus wypada świetnie. Lubię “The Family Jewels”, ale to “FROOT” jest moim numerem 1. Żeby wszystkie popowe wokalistki nagrywały takie albumy jak ten…

  3. Bardzo fajna recenzja 🙂
    Ja też bardzo sobie cenię Marinę, i pewnie niedługo sięgnę po jej płyte FROOT 🙂
    Recenzja jak zwykle bardzo dobra! 🙂

    mlwdragon.blogspot.com

  4. Trudno mi ocenić warsztat Mariny, bo znam tylko jeden kawałek. Przesłuchałem kilka innych, ale kompletnie nie wpisały się w moje gusta. Po nową płytę raczej nie sięgnę.

Odpowiedz na „~Kylie RavenAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *