#588 James Bay “Chaos and the Calm” (2015)

Słuchacze lubią proste piosenki o miłości wyśpiewywane przez utalentowanych chłopaków z gitarą. Do takiego wniosku można dojść obserwując pojawiających się co jakiś czas artystów, którzy już po jednej, dwóch piosenkach zyskują miano nowego muzycznego objawienia. Niemałe zamieszanie wywołał Jake Bugg ze swoim albumem będącym ukłonem w stronę lat 60., markę wyrobili sobie także Tom Odell i Nick Mulvey a debiutanckie albumy George’a Ezry i Hoziera nie schodziły z list bestsellerów. W czym tkwi urok tych wokalistów? Najlepszą odpowiedzią na to pytanie jest jedno słówko: prawda. Są oni niesamowicie naturalni i autentyczni. Nie zakładają masek. Jak na ich tle wypada nowy reprezentant z Wysp Brytyjskich, James Bay?

Dwudziestoczteroletni Brytyjczyk zadebiutował w 2013 roku epką “The Dark of the Morning”. Zwrócił na siebie uwagę, ale na pierwszy większy sukces musiał jeszcze chwilę poczekać. Na początku bieżącego roku BBC ogłosiło swój ranking debiutantów, których warto obserwować. James zajął 2. miejsce, ustępując jedynie grupie Years & Years. W tym samym czasie został wyróżniony przez krytyków podczas BRIT Awards. A to wszystko zanim jego album “Chaos and the Calm” trafił na sklepowe półki. Odbiorę mu laury za jego indie popowe i lekko soulowe numery, czy może dołożę coś od siebie?

Na debiutanckiej płycie Jamesa Bay’a nie znalazłam wspaniałych kompozycji. Nie trafiły mi się także koszmarki. “Chaos and the Calm” to krążek pełen przeciętniaków; piosenek, do których w zasadzie nie chce się zbyt często wracać.

Zaczyna się od gitarowego popisu. Refren “Craving” wpada w ucho i jest jedną z dwóch piosenek, które zostają w głowie po przesłuchaniu krążka. Tym drugim numerem jest “Hold Back the River”, które ujmuje lekką gitarową melodią i melancholijnym klimatem, który jest także znakiem rozpoznawczym kolejnych kompozycji Brytyjczyka: “Let It Go”; akustycznego “Move Togheter”; łączącego tytułowy chaos i spokój “Scars”; “Need the Sun to Break” oraz “Incomplete”.

Sporo miejsca zajmują szybsze, bardziej żywiołowe piosenki. Nieźle prezentuje się melodyjne “If You Ever Want to Be in Love”. Posłuchać da się także zadziornego, pełnego swego rodzaju agresji czy złości “Best Fake Smile”; świetnie zaśpiewanego “When We Were on Fire”; przebojowego, zarażającego rockową energią “Collide” czy “Get Out While You Can”.

Mimo niewątpliwego uroku i talentu James Bay nie zdołał na dłużej zainteresować mnie swoją muzyką. Jego debiutancka płyta “Chaos and the Calm” szybko się nudzi i jest dość monotonnym wydawnictwem. Dużo bardziej pasuje mi twórczość wspomnianych na samym początku kolegów artysty, choć trzymam kciuki za młodego Jamesa.

2 Replies to “#588 James Bay “Chaos and the Calm” (2015)”

  1. No tak, ostatnio jest moda na subtelność i skromność w muzyce, stąd tylu debiutantów. Ciekawym zjawiskiem jest, że Ci najlepsi wywodzą się z Wielkie Brytanii. W przypadku James’a znam tylko “Hold Back The River”, które jest dosyć przyjemne.

    re-cenzje.blogspot.com

Odpowiedz na „~T.K.Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *