Ejtisowe nawoływanie do wyrażania siebie. Kompozycja wokalistki, która lada chwila wystąpi na jednym z polskich festiwali. Powrót jednego z najlepszych, choć i najbardziej niedocenianych, brytyjskich artystów. Balladowy utwór, który robi furorę w pewnej aplikacji. Te i inne piosenki towarzyszyły mi w lipcu.
#1083 James Bay “Electric Light” (2018)
Pół dekady temu brytyjski wokalista James Bay był jednym z najcieplej przyjętych debiutantów. Jego akustyczno-indie rockowe kompozycje z przebojem “Hold Back the River” przypadły do gustu miłośnikom prostych, gitarowych brzmień i fanom takich wykonawców jak James Morrison, Vance Joy czy George Ezra. Trzy lata później Bay ściął włosy, zdjął kapelusz i skręcił w stronę innych muzycznych klimatów.
#588 James Bay “Chaos and the Calm” (2015)
Słuchacze lubią proste piosenki o miłości wyśpiewywane przez utalentowanych chłopaków z gitarą. Do takiego wniosku można dojść obserwując pojawiających się co jakiś czas artystów, którzy już po jednej, dwóch piosenkach zyskują miano nowego muzycznego objawienia. Niemałe zamieszanie wywołał Jake Bugg ze swoim albumem będącym ukłonem w stronę lat 60., markę wyrobili sobie także Tom Odell i Nick Mulvey a debiutanckie albumy George’a Ezry i Hoziera nie schodziły z list bestsellerów. W czym tkwi urok tych wokalistów? Najlepszą odpowiedzią na to pytanie jest jedno słówko: prawda. Są oni niesamowicie naturalni i autentyczni. Nie zakładają masek. Jak na ich tle wypada nowy reprezentant z Wysp Brytyjskich, James Bay?