Na ten album (szesnasty w karierze australijskiej formacji Nick Cave and the Bad Seeds) mogliśmy czekać bardzo długo, lecz o tę przerwę żaden z fanów nie miałby do zespołu pretensji. Nie po tym, co wydarzyło się przed rokiem. W połowie lipca świat obiegła informacja o śmierci Arthura – jednego z synów Nicka Cave’a. Muzyk opublikował chwilę później oświadczenie i zniknął z życia publicznego. Dziś udzielać wywiadów nie chce, oddając zamiast tego w nasze ręce album “Skeleton Tree” i towarzyszący mu kinowy obraz “One More Time With Feeling”.
“Skeleton Tree” ukazało się ponad trzy lata po “Push the Sky Away” – płycie ładnej, wymagającej od słuchacza cierpliwości i uspokajającej po donośnym, dynamicznym “Dig, Lazarus, Dig!!!” z 2008 roku. Na tegorocznym wydawnictwie Nick Cave and the Bad Seeds także porzucają głośne utwory na rzecz surowych, minimalistycznych kompozycji, w których mieszają alternatywnego rocka z delikatną elektroniką. Nad całością króluje jednak melancholijny i ponury nastrój, pozbawiony na szczęście przesadnej dramaturgii. W ten spokój warto się wsłuchać.
Album rozpoczyna się moim ulubionym premierowym nagraniem zespołu. “Jesus Alone” to piosenka, w której Nick Cave (na granicy śpiewu i melorecytacji) zwraca się bezpośrednio do syna słowami
With my voice I am calling you (PL: Wołam Cię swym głosem)
Tekst, wykonanie, posępny klimat i muzyka tworzona m.in. przez smyczki i pojedyncze uderzenia w klawisze fortepianu, dają nam przejmującą, niespokojną kompozycję. Bardziej melodyjnym utworem jest następujące po “Jesus Alone” “Rings of Saturn”, w którym uwydatniają się inspiracje ambientem i elektorniką. Nie brakuje ich również w wyrazistym “Anthrocene”. Powrotem do klasycznej, oszczędnej aranżacji jest piękne, zbolałe “Girl in Amber”, przy którym łzy same cisną się do oczu. Pozorna prostota jest także atutem wymagającego przesłuchiwania w skupieniu “Magneto”. Ciekawe rzeczy dzieją się w “I Need You” – Nick Cave co i raz rozmija się z kolegami, śpiewając głosem rozpaczliwym i rozedrganym. Magia dzieje się na końcu albumu, gdzie czekają na nas dwie trudne, lecz nieco jaśniejsze kompozycje – “Distant Sky” i “Skeleton Tree”. Tytułowe nagranie wydaje się być najzwyczajniejszym numerem na płycie. Przypomina mi czasy “The Boatman’s Call”, ale brzmi dojrzalej i wrażliwiej niż piosenki zawarte na tym wydawnictwie. Z kolei cichemu, dyskretnemu “Distant Sky” uroku nadają anielskie wokale duńskiej sopranistki Else Torp.
“Skeleton Tree” nie jest płytą dla osób szukających sensacji. Nick Cave w swoich tekstach nie pisze wprost o bólu po stracie syna. Niechętnie wraca do dnia, w którym zginął. Wszystko tu jest ukryte. Niedopowiedziane. Czekające na naszą interpretację. Temat śmierci w twórczości zespołu nie jest niczym nowym (album “Murder Ballads”!). Jednak tym razem artysta konfrontuje się z nią, zamiast śpiewać o wymyślnych zabójstwach. Najbardziej jednak cieszą słowa zamykające album, pojawiające się niczym delikatne promyki słońca po zimnej, długiej nocy:
it’s alright now (PL: Teraz jest dobrze)
Może i nie wyśpiewane z werwą czy wesołym głosem, ale przynoszące nadzieję, że za jakiś czas lider grupy będzie patrzył w przyszłość optymistyczniej i odnajdzie sens życia.
Nick Cave od samego początku był muzycznym ponurakiem, ale nigdy wcześniej każda nuta jego utworu nie była tak przesiąknięta smutkiem, przygnębieniem i zwyczajnym zmęczeniem. Wprawdzie prace nad “Skeleton Tree” rozpoczęły się na kilka miesięcy przed śmiercią Arthura, ale nie da się nie poczuć, że wydarzenie to wpłynęło na ostateczny kształt albumu. Szesnasty krążek Nick Cave and the Bad Seeds jest ich najtrudniejszą do przyswojenia płytą. Czy najlepszą? Nie skłaniam się ku tej opinii, choć muzyka na niej zawarta naprawdę mnie poruszyła.
Jedyna piosenka w jakiej trawię tego gościa to ten balladowy duet z Kylie Minogue. Co jest wysoce zaskakujące, bo w moim odczuciu osobno oboje są kompletnie do dupy i nie mogę ich znieść.
Rozumiem, że można Kylie nie trafić, bo sama nie przepadam za nią, ale nigdy nie widziałam złego słowa o Nicku Cavie. Nie wierzę w to co czytam…
Arco kogoś nie trawi? Szokujące.
Ha ha! 😉
A już tak poważnie, nie spodziewałem się tej płyty, ale właśnie przed chwilą przy “Rings of Saturn” dostałem dreszczy. Jest dobrze 🙂
Pozdrowienia 🙂