Siostry Knowles lubią zaskakiwać. Beyoncé już dwa razy zaprezentowała nam płytę bez wcześniejszego jej zapowiadania. Solange zaś nową wydała w chwili, kiedy każdy zdążył postawić na niej krzyżyk. Obie wokalistki cenią też sobie muzyczne eksperymenty i wychodzenie poza ramy tradycyjnego r&b. W tej konkurencji górą jest jednak młodsza Knowles, która już w 2012 roku kombinowała z brzmieniem, oddając w nasze ręce epkę “True”. 30 września 2016 roku Solange znów się pojawiła. I oby tym razem została na dłużej.
Usiądźcie przy stole – podążając za tytułem płyty zachęca nas Solange. Ja bym jednak zamieniła twarde krzesło na wygodną kanapę, bo nowe utwory Amerykanki takie właśnie są – miękkie, otulające słuchacza ciepłymi melodiami, pełne delikatności. Pojawiający się goście są jak poduszeczki – zajmują trochę miejsca, ale ładnie ozdabiają i wzbogacają całość. Mamy tu Lil Wayne’a, The-Dream, Kelly Rowland, Samphę i Kelelę. Ponadto w chórkach wyłapać można wokale Tweet. Brakuje za to Beyoncé. Ciekawi mnie, jak brzmiałby ten siostrzany duet, ale jednocześnie podoba mi się konsekwencja, z jaką Solange odcina się od siostry. Nie sposób je dziś pomylić. Przy głośnej, nieraz agresywnej Beyoncé młodsza Knowles jest oazą spokoju.
Siostry, oprócz talentu, podobnej barwy głosu czy wyglądu, łączy poruszana tematyka piosenek. Obie w tym roku postawiły na celebrację czarnej kultury i walkę z rasizmem. Punktem zapalnym było zastrzelenie kilku Afroamerykanów przez policję. Jednak o ile Beyoncé w “Formation” nawoływała ciemnoskórych mieszkańców do walki, tak Solange woli pokojowe rozwiązania i taktowne wyśpiewywanie utworów o byciu dumną ze swojego pochodzenia, segregacji rasowej, losie czarnych czy wyzbywaniu się uprzedzeń. Problematyka na czasie, choć rozdmuchana już do granic możliwości. Biali też giną, lecz nikt na ich cześć albumów nie nagrywa.
Solange w swoich nowych piosenkach proponuje nam mieszankę neo soulu i r&b, wzbogaconą gdzieniegdzie elektroniką i funkiem. Z początku kompozycje przygotowane były jedynie na fortepian, służąc za płótno, które każdy z producentów, niczym malarz, wypełnił pastelowymi barwami.
Zaczyna się od krótkiego, lekko monotonnego i niesamowicie harmonijnego utworu “Rise”. To ani wspaniała ani nieudane nagranie przechodzi w jeden z moich ulubionych kawałków Knowles. “Weary” kupuje mnie kruchymi wokalami, nocną atmosferą i ciekawą aranżacją. Bardzo lubię także takie numer jak “Cranes in the Sky”, “Don’t Touch My Hair” i “F.U.B.U.”. Pierwsze z nich jest piosenką, o której sama Solange powiedziała, że powstawała, że powstała niemalże dekadę temu. Coś musi w tym być, bo wokalistka brzmi w niej nadzwyczaj młodo i niewinnie. “F.U.B.U.” zauroczyło mnie oldskulowym klimatem i odzywającą się co jakiś czas trąbką. Miano najlepszej kompozycji na “A Seat at the Table” należy się jednak “Don’t Touch My Hair” – popisowi elektronicznego r&b z gościnnym udziałem Samphy. Dobór kompana jest znakomity. Ktoś o mocniejszym głosie mógłby numer niepotrzebnie zdominować.
A pozostałe piosenki? Warto zwrócić uwagę na “Mad”, będące przyjemnym, choć nieco przeciętnym kawałkiem, w którym kobieca Solange spotyka się z niespiesznie rymującym Lil Waynem. Dobrze wypadają nowoczesne “Don’t You Wait”, zwracające uwagę wyraźnymi, elektronicznymi elementami, przewijającymi się przez cały numer, oraz zbudowane na uderzeniach perkusji “Where Do We Go”, w którym delikatność wokalistki momentami przypomina o FKA twigs. Nieźle wypadają także żywsze “Junie”, balladowe “Don’t Wish Me Well” i “Scales” (feat. Kelela), choć wracam do nich rzadziej, aniżeli do pozostałych utworów.
“A Seat at the Table” może nudzić. Piosenki utrzymane są w podobnym tempie i mało który refren na dłużej chce się człowieka uczepić. To nie jest płyta do pobieżnego słuchania. Z Solange trzeba dłużej posiedzieć, by dobrze wsłuchać się w to, co młodsza Knowles nam proponuje. A proponuje, wbrew pozorom, wiele, choć album zaskakuje minimalistycznymi aranżacjami, wysuwającymi na pierwszy plan przedstawione historie i aksamitny wokal ich autorki. 2016 rok należy do sióstr Knowles i tylko pozostaje nam wybrać, która jest górą. “Lemonade” skrywa kilka świetnych nagrań, lecz to wydawnictwo Solange jest większą niespodzianką.
Jak dla mnie zdecydowanie “Lemonade”. Solange próbowałem przesłuchać w całości i niestety poległem. To strasznie długa i niestety, pomimo tylu gości, dosyć nużąca płyta, która muzycznie niczego R&B nie oferuje. Wow, dwa razy użyć słowo “niestety” w jednym akapicie to spore osiągnięcie 😉
Pozdrowienia,
Bartek
Lubię niektóre jej piosenki 🙂
NN
Po płytę nie sięgnę bo mnie Solange nie interesuje nazbyt. Ale ciekawe, że dostała od ciebie tak wysoką ocenę…