#776 Lorde “Melodrama” (2017)

Załóżmy, że masz naście lat i twoja debiutancka płyta staje się bestsellerem, zostawiającym w tyle albumy artystów o dłuższym stażu. Kończy się jej promocja, single na listach przebojów spadają na niższe pozycje, wszyscy powoli zaczynają zadawać pytanie co dalej? Nowozelandzka wokalistka Lorde mogła kuć żelazo, póki gorące i zaskoczyć słuchaczy nowym krążkiem już dwa czy trzy lata temu. Ona jednak wolała odpocząć, wrócić do ojczyzny i zwyczajnie pożyć – zakochać się, poimprezować, spędzić czas z przyjaciółmi i rodziną. Zdążyła także przeżyć zawód miłosny i przekonać się, co to samotność. Te dwie rzeczy stały się podstawą do stworzenia “Melodrama”.

Przy okazji premiery drugiej płyty już-nie-nastoletniej artystki przypomniały mi się opinie, jakoby Ella Yelich-O’Connor tylko grać miała rolę wokalistki zbawiającej alternatywny pop, przypisaną jej przez wytwórnię płytową chcącą wybić nowy głos na fali sukcesu Lany Del Rey. Trzeba jednak zauważyć, że Lorde na “Pure Heroine” nie była jedynie odtwórczynią – ona miała duży udział w pisaniu i produkcji. Jednakże dziś podczas słuchania jej debiutanckich numerów pojawia się w mojej głowie taka myśl, że to sama Ella wymyśliła siebie na potrzeby krążka, pozując na dziewczynę nieco groźną, surową, niewrażliwą. “Melodrama” pozwala nam podejrzeć, jaką osobą Nowozelandka jest na co dzień. A przynajmniej jaką chce, byśmy ją teraz widzieli.

Otwierająca album piosenka “Green Light” została pierwszym singlem zapowiadającym powrotne wydawnictwo Lorde. Ten inspirowany niezbyt skocznym electropopem kawałek bardzo mnie przestraszył. No bo jak to? Gdzie ten charakterystyczny, niepodrabialny styl młodej wokalistki? Czemu jest tak banalnie? W podobnym, choć bardziej przebojowym stylu utrzymane jest zamykające płytę “Perfect Places”. Do tej dwójki nagrań niechętnie wracam, chłonąc za to jak gąbka (bardziej lub mniej) to, co trafiło w środek “Melodrama”.

Świetnie wypada “Sober”, skupiając uwagę głównie swoją aranżacją. Tu trąbki, tam inspiracje r&b. A gdzieniegdzie electropopowe zapożyczenia i zaskakujące zmiany tempa. Przy takim kombinowaniu Lorde mogła z łoskotem uderzyć o ziemię, a tymczasem wyszła z tego obronną ręką, oddając w nasze ręce piosenkę, której dobrze się słucha. Większe wrażenie robi “Sober II (Melodrama)” – utwór o musicalowym wydźwięku i wyrazistej, elektroniczno-klasycznej końcówce. Moim ulubieńcem jest jednak prosta ballada “Writer in the Dark”, w której zachwycają mnie pełne emocji wokalizy Elli. I’ll love you ’til my breathing stops (…) I’ll find a way to be without you, babe śpiewa Lorde, sprawiając, że jej maska silnej kobiety z hukiem spadła na ziemię. Tak bezbronnej jej jeszcze nie widzieliśmy. Bardziej wokalistka otwiera się przed nami także w kolejnym spokojnym numerze, jakim jest zaaranżowana na pianino kompozycja “Liability”, pozwalając sobie na odrobinę smutnej refleksji na temat życia artysty: the truth is I am a toy that people enjoy ’til all of the tricks don’t work anymore and then they are bored of me. Nowocześniejszą interpretacją piosenki jest “Liability (Reprise)”.

https://www.youtube.com/watch?v=BtvJaNeELic

Warto sięgnąć także po pełne pozytywnej energii “Homemade Dynamite” (też słyszycie tu inspirację jąkającym się “Changes” Davida Bowiego?); intrygującą, posiadającą recytowany refren i wyraźniej akcentującą gitarę akustyczną opowieść o pięknej, choć minionej miłości “The Louvre” oraz będące dwoma utworami w cenie jednego “Hard Feelings/Loveless”. Nie do końca niestety kupuję żywiołowe, eksplorujące synth popowe rejony “Supercut”. Sporo w warstwie tekstowej optymizmu, choć całość sprowadza się do podkreślania, iż piękne wizje rodem z komedii romantycznej są jedynie wytworem wyobraźni.

Moje oczekiwania względem drugiego studyjnego wydawnictwa Lorde były niesamowicie małe. Spora w tym zasługa zaprezentowanych przed premierą singli “Perfect Places” i “Green Light”. Miło się jednak rozczarowałam. Te dwie kompozycje nie są w stanie popsuć mojego dobrego zdania o płycie Nowozelandki, skoro pozostałe numery prezentują bardzo wysoki poziom. W przypadku “Pure Heroine” można nieco narzekać na monotonność. “Melodrama”, choć spójna, zaskakuje mnogością muzycznych rozwiązań. Dobrze wypadają także wyśpiewywane przez Lorde teksty, będące wyrazem jej młodzieńczych doświadczeń i rozterek. Artystka odrobiła lekcje, stając się wzorową uczennicą. Może nawet zbyt wzorową.

Warto: Sober II (Melodrama) & Writer in the Dark

7 Replies to “#776 Lorde “Melodrama” (2017)”

  1. Ja tej płyty w dalszym ciągu (w bólach) słucham, bo od premiery nie dotarłem jeszcze do jej końca. Piszesz o ciekawych tekstach, więc może następnym razem na nich się skupię. Bo brzmieniowo, to tak jakbym słuchał uderzeń plastiku i szelestu torebek foliowych. Naprawdę idzie mi ciężko = chyba jednak płyta nie dla mnie.

  2. Nie słuchałam jeszcze całości, bo nie chcę się dołować tym, że ominie mnie jej koncert na Open’erze. 😉
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam.

  3. Po pierwszym przesłuchaniu byłam tym albumem bardzo zawiedziona. Chyba za bardzo skupiłam się na jego negatywach (Green light i Perfect places średnio do mnie przemawiają). Natomiast po ponownym spotkaniu doceniłam go bardziej. Jest zupełnie inny niż Pure heroine ale bardzo klimatyczny, a w The Louvre, Liability czy Writer in the dark się zakochałam.

    U mnie recenzja epki Bishop Briggs, zapraszam 😉
    http://www.reckless-serenade.blog.pl

  4. Nie rozumiem krytyki “Green Light” – to bardzo dobry numer. Nie jest banalny, a dobrze skonstruowany. Mi się podoba.

    Album zacząłem sprawdzać, ale padł mi telefon i zatrzymałem się po kilku kawałkach. Przyjemnie się słuchało, z pewnością sięgnę po ten album ponownie.

    http://tojestlista.blogspot.com/

  5. Jedna z moich ulubionych płyt tego roku! Niesamowitą energię i emocje dostarczył mi też openerowy koncert Lorde na którym kilka dni temu byłem…
    Singiel “Perfect Places” jest jak dla mnie genialny…Dobrze, że album nie jest nudny…
    Doceniam też wymienione przez Ciebie spokojniejsze kompozycje…
    Na żywo to wszystko brzmiało jak dla mnie jeszcze lepiej niż na albumie
    Lorde ma ogromny potenacjał…Z resztą już na debiucie go pokazała…
    Nie rozumiem porównań do Lany…
    Mi Lorde odpowiada dużo bardziej i mniej mnie jakoś nudzi 🙂
    Pozdrawiam – u mnie mała przerwa w blogowaniu ale wrócę 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *