#918 Rosalía “El mal querer” (2018)

Wprawdzie “Despacito” w tym roku dobiegało do naszych uszu znacznie rzadziej, ale nie da się ukryć, że od paru sezonów latynoski pop bije rekordy popularności. Do tego stopnia, że nawet jego elementy w swoim utrzymanym w klimacie country singlu przemyciła Kylie Minogue. Komedia. W tym roku pojawiła się jednak dziewczyna, która postanowiła odczarować latynoskie brzmienia i na nowo mnie nimi zainteresować.

No, może nie do końca ta historia wyglądała w ten sposób. Pochodząca z Hiszpanii dwudziestopięcioletnia wokalistka Rosalía nie wzięła się znikąd. Swój debiutancki album “Los ángeles” wydała przed rokiem. Ta płyta naprawdę szokuje. Tym bardziej, gdy szybko przywiążemy się do stylistyki premierowego “El mal querer”. Pierwsze dzieło Hiszpanki jest wydawnictwem bardzo surowym, ascetycznym. Opartym jedynie na gitarze i emocjonalnych wokalach, które z przejęciem wyśpiewują przygnębiające historie o śmierci i pożegnaniach. Flamenco, w którym Rosalía się obraca, na tegorocznym albumie nabrało lżejszego, bardziej popowego wyrazu. Inspiracją do powstania płyty była trzynastowieczna nowela “Flamenca”. W swoich tegorocznych utworach Hiszpanka skupia się na toksycznej relacji między kobietą a mężczyzną. Odbija się to na atmosferze albumu, która jest aż gęsta od niepokoju oraz pełna napięcia.

Otwarcie “El mal querer” jest rewelacyjne. Flirtujące z r&b i hip hopem “Malamente” jest kompozycją przystępną, ale ognistą. Powiedziałabym nawet, że gdyby w Rihannie płynęła latynoska krew, takie brzmienie mogłaby nam proponować. Do innych nowocześniejszych momentów wydawnictwa należą “Pienso en tu mirá”, “Bagdad”, “Di mi nombre” i “A ningún hombre”. Pierwsza z piosenek czaruje delikatnymi wokalami i muśniętym elektroniką bitem. W “Bagdad” uwagę zwracają obróbki głosu i pojedyncze dźwięki ukrytego w tle pianina. Pogodniejszym utworem jest “Di mi nombre” (tekst zainspirowany został przebojem “Say My Name” Destiny’s Child), który charakteryzuje się klaskanym rytmem i nieprzekombinowaną produkcją. Skromnym nagraniem jest także “A ningún hombre”, w którym postawiono na wokale Rosalí i chórki.

Resztę płyty wypełniają bardziej rasowe numery, którym bliżej do stylistyki znanej z albumu “Los ángeles”. Przede wszystkim zachwyca tajemnicze, mroczne “Que no salga la luna”. Intryguje agresywne “De aquí no sales”, w którym instrumentarium tworzą… odgłosy motorów. Utwór jest niesamowitą wariancją na temat flamenco XXI wieku. Pięknymi kompozycjami są również “Nana” i wzbogacona smyczkami klasyczna ballada “Reniego”. To kompletnie różne nagrania, które łączą przepełnione emocjami wokale Hiszpanki. Szczególnie w “Nana” jej zawodzenie robi ogromne wrażenie.

Doceniam to, że w czasach galopującej globalizacji i zacierania się kultur Rosalía nie zrezygnowała z chyba najważniejszej rzeczy w muzyce – z pozostania sobą. Mimo wsparcia większej wytwórni i chęci wylansowania swej twórczości na całym świecie nadal mamy do czynienia z kochającą flamenco artystką. Będącą materiałem na globalną gwiazdę, ale mającą swój własny świat. “El mal querer” z powodzeniem łączy przystępniejsze melodie z bardziej wymagającymi dźwiękami. Bywają płyty, z których poszczególne kompozycje lepiej wypadają osobno niż w zestawie. W przypadku drugiego krążka Rosalí jest inaczej. Tu nie ma co wybierać singli i dzielić album na części. “El mal querer” to zamknięta historia, którą warto pochłonąć na raz.

Warto: Nana & Malamente & Que no salga la luna

PS. Potrafię sobie wyobrazić, jak potrafi poturbować ten album, gdy zna się język hiszpański i rozumie teksty.

3 Replies to “#918 Rosalía “El mal querer” (2018)”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *