#960 Bob Dylan “Blonde on Blonde” (1966)

W 1965 roku Bob Dylan zainicjował sporą rewolucję w swojej twórczości. Postanowił odejść od folkowych nagrań na rzecz grania bardziej rock&rollowego. Zebrał zespół i postanowił stworzyć rockową trylogię. Jej pierwszym elementem był album “Bringing It All Back Home”. Drugim zaś wydany parę miesięcy później “Highway 61 Revisited”. Całość wieńczy “Blonde on Blonde”, które przysporzyło muzykowi najwięcej trudności.

Przede wszystkim Dylan nie miał początkowo ochoty na nagrywanie nowej płyty. Ciągle koncertował ze starym materiałem, nie miał kiedy pisać i komponować nowości. Wszystko zmienił niemały sukces wydanego ot tak numeru “Positively 4th Street”, który sprawił, że wokalista postanowił kuć żelazo póki gorące. Jednak o ile kilka dni zajęło mu zarejestrowanie poprzednich krążków, tak prace nad “Blonde on Blonde” przeciągnęły się do kilku miesięcy. Chaos, ale, jak przekonuje sama muzyka, kontrolowany.

Otwierający album kawałek “Rainy Day Woman #12 & 35” z miejsca wprowadza w dobry nastrój, będąc utworem, którego na serio traktować nie potrafię. To bardziej piosenka, która powstała spontanicznie, po suto zakrapianej domówce, niż numer nad którymś długo by ktoś siedział. Sporo rozrywkowego potencjału mają także takie kompozycje jak “Absolutely Sweet Marie”, “Most Likely You Go Your Way and I’ll Go Mine”, “I Want You”, antymaterialistyczne “Leopard-Skin Pill-Box Hat” i “Obviously Five Believers”. Pierwsze dwie z nich bardziej jednak swoją melodyjną stroną, bo w wokalach Dylana mało jest tego luzu znanego ze wspomnianego na początku “Rainy Day Woman #12 & 35”. “Obviously Five Believers” jest po prostu dobrym, rozpędzonym bluesem, a zarazem moim ulubionym momentem “Blonde on Blonde”.

Do lepszych fragmentów wydawnictwa należą również piosenki “Visions of Johanna”, “One of Us Must Know (Sooner or Later)” oraz “Just Like a Woman”. Rozpoczynające się harmonijką “Visions of Johanna” jest niespiesznym nagraniem pełnym surrealistycznych wizji. Mniej zagadkową tematykę porusza folk rockowe “One of Us Must Know (Sooner or Later)” – tu Amerykanin porzucony zostaje przez ukochaną. Kobiecie dedykuje także rockową balladę “Just Like a Woman”.

Ciężko mi się zaprzyjaźnić z Bobem Dylanem. Jest artystą o ponadprzeciętnym songwriterskim talencie, ale gorzej wypadają pozostałe składniki jego twórczości – wokale, aranżacje, pomysły. Ciężko dyskutować z tym, że “Blonde on Blonde” wpisało się na stałe do kanonu rockowej muzyki i zainspirowało innych wykonawców, ale minie jeszcze pewnie dużo czasu, zanim osobiście odkryję, co ludzie w niej widzą. Jak dla mnie niestety wydana w 1966 roku płyta jest najnudniejszym elementem rock&rollowej trylogii wokalisty.

Warto: Obviously Five Believers & Visions of Johanna

2 Replies to “#960 Bob Dylan “Blonde on Blonde” (1966)”

  1. Bardzo wymęczył mnie ten album, ze względu na tak dużą ilość piosenek, poza tym rzadko do niego wracam. Dylan ma na koncie znacznie lepsze albumy.
    Pozdriawiam. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *