Relacja z FEST Festivalu 2019

Kiedy już wydawało się, że festiwalowa mapa Polski jest wystarczająco bogata w wydarzenia i ciężko wcisnąć choć jedno nowe, agencja Follow The Step postanowiła zatroszczyć się o odpowiednie zakończenie tegorocznych wakacji. W chorzowskim Parku Śląskim, u stóp stadionu, odbyła się pierwsza edycja FEST Festivalu.

Jak udowodnili organizatorzy, da się zbudować sporych rozmiarów line up złożony z zagranicznych wykonawców, którzy nie zostali podłapani przez katowickiego OFFa czy Open’era. Ofertę skierowano przede wszystkim do młodych. Wyjątkiem miał być występ legendarnej hip hopowej grupy Wu Tang Clan, których w ostatniej chwili zastąpić musiał Schoolboy Q. Gatunkowo otrzymaliśmy przekrój przez pop, hip hop (spora reprezentacja polskich raperów) i taneczną elektronikę. Chcąc ograniczyć swoją wizytę na Śląsku do minimum postanowiłam wybrać się na sobotnie koncerty.

Polskiego rapera Holaka próbowałam złapać od kilkunastu miesięcy. Udało się na FEŚCIE i mogę przyznać, że artysta spełnił moje oczekiwania. Jest bardzo naturalny w tym, co robi. Widać, że jego wielkomiejski hip hop fajnie oddziałuje na słuchaczy. W jego piosenkach jest też mniej tego weltschmerzu, którym przepełnione są teksty podobnie nowoczesnego, hipsterskiego Taco Hemingway’a.


Kero Kero Bonito

Kolejnym przystankiem był brytyjsko-japoński zespół Kero Kero Bonito, z którego muzyką mam tak, że ją lubię (mniejszym uczuciem darzę jedynie “Bonito Generation”), ale nie potrafię słuchać jej na okrągło. Koncert formacji zostawił po sobie średnie wrażenie. Może w klubie, w mniej przypadkowym gronie, z daleka od promieni słońca? Było sporo energii i wywołujących uśmiech momentów (jak chociażby te, gdy wokalistka, Sarah, wyciągnęła kolejno przy utworach “Flamingo” i “Pocket Crocodile” maskotki), ale przy mocniejszych, ostrzejszych uderzeniach odnosiłam wrażenie, że ze swoim słodkim, dziecięcym głosem niezbyt umie się przebić.

Na gwiazdę przez wielkie G wyrasta coraz bardziej Jillian Hervey, wokalistka i połówka duetu Lion Babe, debiutującego przed pięcioma laty imienną epką, z której pochodzi przebój “Treat Me Like Fire”. Artystka skupia na sobie całą uwagę. Nie tylko wyrazistym imagem i zmysłowymi ruchami, ale i śpiewem, który w wersji live nie ustępuje temu, co słyszymy na płycie. Elektroniczno-neo soulowo-rhythm’and’blesowe brzmienie Lion Babe przyciągnęło sympatyków kołyszących, niebanalnych nagrań. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli długo czekać na powrót Amerykanów nad Wisłę. Udowodniliśmy im już, że chcemy bawić się do “Hit the Ceiling”, “Sexy Please” czy “Wonder Woman”.


Lion Babe

Rozrywki innego formatu dostarczyła nam Sevdaliza. Miałam przyjemność widzieć ją przed rokiem na Open’erze. Od tamtego czasu jej skromna dyskografia powiększyła się o pojedyncze single. Na festiwalu artystka zaprezentowała nam duszny, pełen napięcia, muzyczny spektakl. O tym, że to wciąż koncert, przypomniały jedynie jej komplementy pod adresem polskiej publiki. Z tajemniczą, egzotyczną Sevdalizą idealnie współgrało światło (oszczędne, ciepłe) i wizualizacje. Wokalistka miała bowiem kamerzystę, który nagrywał ją nieraz w bardzo intymnych sytuacjach – jak chociażby wtedy, gdy usiadła bokiem do publiczności, by zagrać na klawiszach. Odnoszę wrażenie, iż Iranka rozwija się z roku na rok. Nie powtarza się, choć jej koncertowy repertuar nie ulega wielkim metamorfozom. Kusi każdego pojedynczego widza i robi to dojrzale, z ogromnym wdziękiem i wyczuciem. A tak na marginesie już teraz mogę wam zdradzić, że “Darkest Hour” stanie się jej koncertowym hitem.


Roisin Murphy

U Sevdalizy było skromnie, za to Róisín Murphy nie tylko wystąpiła w towarzystwie sporego zespołu, ale i parokrotnie zmieniała przebranie. Słyszałam już kilka lat temu o jej przebierankach, ale nie sądziłam, że wygląda to w ten sposób – Murphy nie znika niczym pop gwiazda na backstage’u, ale z tego co ma na sobie tworzy nowe zestawy. Niezwykle kreatywne. Do moich uszu docierały także opinie, iż jej występy są nudne i bezbarwne. I faktycznie. Początek postaci “House of Glass” nieco przerażał brakiem większego zaangażowania ze strony artystki, ale show rozkręcało się z minuty na minutę. A końcówka, w którą wplotła utwory swojego macierzystego zespołu Moloko to już kompletny odlot i taneczne uniesienia najwyższych lotów.

Koncert Róisín naładował mnie pozytywną energią i sprawił, że z jeszcze większą niecierpliwością czekałam na pojawienie się duetu Disclosure, który rozgrzewał nas przed sześcioma laty debiutanckim albumem “Settle” i takimi hitami jak “Latch” i “White Noise”. Bracia Lawrence zrobili sobie krótką przerwę od sceny, ale powoli wracają z nowościami. W Chorzowie najwięcej zamieszania wywołały jednak ich sprawdzone klasyki – nie tylko z dwoma wspomnianymi kawałkami na czele, ale i “When the Fire Starts to Burn” i “F For You”, które otwierały koncert. I, muszę przyznać, było to jedne z najgorętszych koncertowych openerów, jakie widziałam. W jednej sekundzie tańczyli wszyscy. Potem atmosfera lekko siadła, ale na nowo temperatura sięgnęła zenitu, kiedy usłyszeliśmy pierwsze dźwięki “Latch”. Koncert Disclosure z gdyńskiego festiwalu z 2015 roku był okazalszy (obfitował w świetne wizualizacje i grę świateł), ale końcowy efekt był podobny – bolące stopy i ogromne zadowolenie.

FEST Festival zaliczył udany start. Można się wkurzać o nagłe odwołanie headlinera (zrezygnował zespół Wu Tang Clan, zastąpił go raper Schoolboy Q), ale ogóle wrażenie z imprezy wynoszę dobre. W Parku Śląskim panuje miła atmosfera. Sceny zlokalizowane są blisko siebie. No i te artystyczne instalacje! Tysiące światełek po zmroku wyglądało niesamowicie.

A o tym, co urzekło mnie na FEST Festivalu, przeczytacie także tutaj.

Mam ogromną nadzieję, że festiwal powróci za rok i na dłużej wpisze się w festiwalowy rozkład lata. Kogo chciałabym zobaczyć? Na mojej wish list znajdują się m.in. Yuna, Lykke Li, Shay Lia, Stella Donnelly, Jamila Woods, Lizzo, Willow, Broods, Shura, Rapsody, The Murder Capital, Snoh Aalegra.

One Reply to “Relacja z FEST Festivalu 2019”

  1. Ooo, wielu artystów z tego wpisu dalej mnie fascynuje i napełnia nadzieją 🙂 LION BABE i Sevdaliza. No, i Roisin Murphy, którą, jeśli doliczyć Moloko, widziałem chyba z 5 razy i nigdy się nie zawiodłem.
    Brzmi jak naprawdę świetny festiwal. Może się skuszę w przyszłym roku.

    Nowy wpis na http://bartosz-po-prostu.com – zapraszam.

Odpowiedz na „bartosz-po-prostuAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *