#1027 Angel Olsen “All Mirrors” (2019)

Wszyscy jesteśmy swoimi lustrami. Taką tezę przed premierą swojej czwartej studyjnej płyty “All Mirrors” wysnuła amerykańska wokalistka Angel Olsen. Tylko ona sama dla siebie nie jest jak lustro, bo żadna z jej kolejnych płyt nie odbija pomysłów poprzednika. Artystka znów wymyśliła siebie na nowo. I zaprezentowała jeden z najbardziej problematycznych albumów mijającego roku.

Trzech płyt potrzebowała Olsen, by przekonać mnie do siebie. Jej pierwsze wydawnictwa (“Half Way Home” i “Burn Your Fire for no Witness”) osadzone były w folkowej stylistyce. Podkręcenie brzmienia, pomieszanie oldskulu z nowoczesnym gitarowym graniem, otworzenie się na szarego słuchacza – te czynniki sprawiły, iż “My Woman” było nie tylko przystępniejszym, co po prostu ciekawszym dziełem sygnowanym imieniem Angel. “All Mirrors” wokalistka zdaje się sprawdzać, który z nowoprzybyłych fanów faktycznie zostanie z nią na dłużej. Nie jest to prosty krążek.

“All Mirrors” rozpoczyna się nagraniem, które wciąż budzi we mnie mieszane uczucia. Podoba mi się, jak “Lark” powoli rozkwita, stając się monumentalnym utworem, ale poziom melodramatyzmu w tej sześciominutowej kompozycji osiąga niebezpiecznie wysoki poziom. Kreowane przez smyczki i syntezatory intensywność i filmowe zacięcie lepiej wypadają w numerze tytułowym, a w żadnej innej piosence Angel tak nie buduje ciężkiego do udźwignięcia napięcia co w mrocznym, zachmurzonym “Impasse” o gotyckim zacięciu – moim ulubionym utworze z albumu. Innymi pięknymi kompozycjami są “Too Easy”, “Endgame” oraz “Chance”. Pierwszy z utworów jest jasną, syntezatorową miniaturką, w której Olsen zawarła całe pokłady swej wrażliwości i… słodkości. “Endgame” urzeka mnie nie tylko swą melancholią i oszczędną aranżacją z intrygująco ukrytą trąbką, ale także przytłumionymi wokali Amerykanki. “Chance” zaś przenosi nas do innej epoki. W tym vintage’owym nagraniu o musicalowym pierwiastku artystka przywołuje atmosferę lat 40.

A co znajdziemy po drodze? Ciekawiły mnie piosenki ukryte pod dwiema moimi ulubionymi porami roku – “Spring” i “Summer”. Baroque-popowa wiosna w wykonaniu Angel jest utworem leniwym i ciekawie rozjaśnianym uderzeniami klawiszy pianina. Lato zaś atakuje słuchacza żywszymi, gitarowymi dźwiękami i podnioślejszym nastrojem. Warto także zerknąć na chłodne, zmysłowe “New Love Cassette”, które pasuje mi również do St. Vincent, oraz emocjonalne, ciche “Tonight”, w którym Angel brzmi, jakby zaraz miała się rozlecieć na milion kawałeczków.

Poprzednie wydawnictwa Angel Olsen chętnie czerpały z folkowych czy indie rockowych tradycji. Na “All Mirrors” znajduje na siebie nowy pomysł. Zamarzył jej się krążek orkiestrowy, na którym od czasu do czas odzywają się syntezatory. Zaangażowała spory zespół i zrealizowała swój plan. Efekt? I tu następuje ten moment, w którym nie wiem do końca, co powiedzieć. Wszystko tu się zgadza. “All Mirrors” to porcja przemyślanego, art popowego grania. Z drugiej jednak strony nie jest to płyta, która chwyta w całości. Są momenty lepsze, są i te mniej mnie zadowalające. Są kompozycje, przy których męczyłam przycisk replay, są i takie, które bez żalu pomijałam. Bliższym albumem jest mi na razie “My Woman”, ale szanuję, że Angel Olsen stawia sobie poprzeczkę coraz wyżej.

Warto: Impasse & Endgame

2 Replies to “#1027 Angel Olsen “All Mirrors” (2019)”

  1. Bardzo spodobało mi się “Chances”. “Endgame” niekoniecznie.

    PS. Gratulacje z okazji zbliżającego się dziesięciolecia! Zmusiłaś mnie tym samym do spojrzenia wstecz 😉 I to chyba lekko przerażające, ale zacząłem swojego bloga pisać w 2003. roku – masakra. Na szczęście te pierwsze wpisy są już tylko gdzieś w archiwum 😉 Powodzenia i kolejnych udanych dziesięciu lat! 🙂

  2. Mam podobne odczucia, płyta jest fajna ALE męcząca. Moje dwa ulubione utwory to “All Mirrors” i “Spring”.
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *