#1065 Rina Sawayama “Sawayama” (2020)

Chociaż we Wschodniej Azji rodzimi wykonawcy biją rekordy popularności, zachodni świat patrzy na nich nieufnie. Gdybym na szybko wymienić miała artystów o tamtejszych korzeniach, którzy przez ostatnich parę lat zainteresowali swoją twórczością słuchaczy w naszej części globu, do głowy przyszłaby mi jedynie Mitski. Na szczęście na posterunku pojawiła się Rina Sawayama, która gotowa jest na zasadzenie ziarenek japońskiej kultury na europejskim gruncie.

Japońska wokalistka stacjonująca obecnie w Londynie zwróciła moją uwagę już przeszło dwa lata temu, gdy wydawała epkę “RINA”. Bardzo odpowiadała mi jej wizja muzyki pop. Artystka zaprezentowała nam wówczas swoją wizję popu i r&b z początków nowego tysiąclecia. Mam dziś sporą słabość do starych nagrań takich gwiazd jak Britney Spears, Kylie Minogue czy Mariah Carey, więc spodobało mi się wychwytywanie inspiracji ich twórczością. “Sawayama” także puszcza oczko do fanów tych wokalistek, choć zdecydowanie więcej w tych kompozycjach odnajdziemy samej Riny.

Bo właśnie o niej jest ta płyta. O poszukiwaniu tożsamości. O rodzinie. O kobiecej sile. Inaczej jak od “Dynasty” zacząć się więc nie mogło. Pop rockowy kawałek przywodzi na myśl… dawne nagrania Evanescence. Mniej w tym mroku, ale sporo tego samego przejęcia i podniosłego nastroju. Polubiłam ostatnio kolejną, lżejszą propozycję Sawayamy – rhythm’and’bluesowe, rozbudzane ostrzejszymi gitarami “XS”. Samą siebie japońska wokalistka przechodzi w “STFU!”. Inspirowany nu metalem utwór jest zaskakującym i najbardziej ryzykownym momentem albumu. Ale ta zuchwałość się opłaciła. Słuchając “STFU!” aż chce się powtarzać za Riną refren. I gdy już wydawało się, że Japonka osiągnęła szczyt swoich możliwości, ona wyskakuje ze stadionowym, głośnym “Who’s Gonne Save U Now?”. To z pewnością będzie ważny punkt przyszłych koncertów artystki. Namiastkę tego już mamy, gdyż we wstęp nagrania wpleciona została publiczność skandująca imię nowej gwiazdy.

Mi jednak Sawayama najbardziej podoba się w błyszczącym miksie tanecznego popu, disco i funku “Comme des Garçons (Like the Boys)”. Ta natychmiastowo wpadająca w ucho kompozycja już teraz jest jedną z moich ulubionych tegorocznych premier. Z pozostałych numerów zawartych na krążku do gustu bardziej przypadły mi także takie pozycje jak “Akasaka Sad”, “Love Me 4 Me” i “Chosen Family”. Pierwsza z nich czaruje swoim leniwym klimatem. “Love Me 4 Me” przez swoje flirty z new jack swing brzmi jak kawałek, który powstać mógł na początku lat 90. “Chosen Family” jest zaś najbardziej emocjonalną piosenką, jaką Rina umieściła na debiutanckiej płycie. Targana wątpliwościami co do swojego pochodzenia wokalistka oddała w nasze ręce ładny, gitarowo-elektroniczny numer.

Czym jeszcze kusi “Sawayama”? Ciężko przekonać jest mi się do rozpędzonego “Paradisin'”, które robić może za czołówkę anime. Jest także nużące “Bad Friend”, w którym czeka na nas niespodzianka postaci… gospelowego chórku; znikające “Tokyo Love Hotel” oraz ciężkie do przeoczenia, chłodne “Snakeskin”, w które artystka wplotła sonatę Beethovena.

Od dawna powtarzam, że świat potrzebuje wyróżniających się z tłumu wokalistek pop. Jakiś czas temu nasze serca podbiła Dua Lipa (poprawiła udanym, parkietowym albumem “Future Nostalgia”), a teraz na scenę pewnym krokiem wkracza Rina Sawayama. Jej debiutancka płyta jest dziełem odważniejszym od epki “RINA”. Nie sądziłam, że artystka tak chętnie sięgnie po rockowe dźwięki, które wystrzeliły jej muzykę na nowy poziom. “Sawayama” nie jest krążkiem idealnym, ale ma wiele świetnych momentów, którymi japońska wokalistka może budzić zazdrość u konkurentek.

Warto: Comme des Garçons (Like the Boys) & Who’s Gonne Save U Now?

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *