Młoda kobieta podgląda, co dzieje się u sąsiadów. Za swoimi plecami* ma obraz nędzy i rozpaczy – walące się budynki i widmo zbliżającej się katastrofy naturalnej. Przed sobą – niebieskie niebo i palmy. Trawa u sąsiada jest zawsze bardziej zielona? Taki pomysł na fotografie zdobiące album “It Was Good Until It Wasn’t” miała Kehlani. Amerykańska wokalistka koncept ten odnieść może do własnego życia. Po premierze poprzedniej płyty zmagała się ze zdrowotnymi problemami, depresją poporodową i złamanym sercem.
Wydany w 2017 roku debiutancki album “SweetSexySavage” nie był krążkiem, który by jakoś szczególnie mną wstrząsnął. To mało zajmująca płyta, na której nie znalazłam piosenek, za które mogłabym uwielbiać Kehlani. Artystka aspirowała do bycia nową gwiazdą r&b, a tymczasem jej utwory skręcały w stronę mało ciekawego popu. Brak pośpiechu w wydawaniu kolejnego albumu wyszedł Amerykance na dobre. “It Was Good Until It Wasn’t” wchodzi tak samo lekko jak “SweetSexySavage”, ale zostawia po sobie więcej śladów.
Muzycznie to, co proponuje nam teraz Kehlani, jest ciemnymi, nowoczesnymi rhythm’and’bluesowymi melodiami zabarwionymi żywymi instrumentami takimi jak pianino czy saksofon. Kompozycje są równe; nie ma tu ani łamiących serce ballad, ani skocznych, żywiołowych tracków. Największa niespodzianka kryje się prawie na samym końcu wydawnictwa. W eleganckim i muśniętym chłodnym elektro-soulem “Grieving” udziela się James Blake. Jego wysokie, nieco zdehumanizowane wokale są ciekawym akcentem piosenki. Wcześniej artystę podbierały inne sławy r&b (m.in. Frank Ocean i Beyoncé) i cieszy mnie, że okazję do współpracy z uzdolnionym Brytyjczykiem miała i Kehlani. Moimi innymi faworytami są takie nagrania jak “Can I”, “F&MU” i “Serial Lover”. Dwie pierwsze pod względem warstwy lirycznej są niegrzeczne, ale nie wulgarne. Łagodzi je muzyka – niespieszne, stonowane dźwięki. “Serial Lover” czaruje swą oszczędną aranżacją (przewijają się żywe instrumenty) i słodkimi, anielskimi wokalami Amerykanki.
Pozostałe piosenki także zostawiają po sobie całkiem dobre wrażenie. Warto chociażby wyróżnić zostające w pamięci “Toxic”; akustyczne “Everybody Business”; powolne “Bad News”, w którym podobają mi się lekkie wykonanie artystki; stylowe, jazzujące “Hate the Club” oraz duszne “Open (Passionate)”. Najbardziej niestety zawodzi utwór, w którym pokładałam największe nadzieje. Kawałek “Change Your Life” z Jhené Aiko miał szansę być jednym z najlepszych kobiecych duetów tego roku. Obracające się na co dzień w odmiennych rhythm’and’bluesowych dźwiękach wokalistki stworzyły kompozycję, która kompletnie nie zwraca na siebie uwagi.
“It Was Good Until It Wasn’t”, druga studyjna płyta Kehlani, jest albumem, który średnio pasuje do wiosennych klimatów. Sporo tu spokojnych, stonowanych dźwiękowych barw. I chociaż Kehlani nie ma ochoty na eksperymentowanie i robienie czegoś szalonego, nie potrafię mieć jej tego tym razem za złe. Jej nowy krążek jest bardzo równy i nie nudzi mi się od kilkunastu dobrych dni. Jego największym atutem są jednak naturalne, szczere do bólu teksty, w których wokalistka wylewa wszystkie żale i daje się poznać jako osoba, która rozpaczliwie szuka miłości. Nawet za cenę późniejszego złamanego serca.
Warto: Grieving & Serial Lover
* tył wydawnictwa
Can I bardzo mi się podoba, przyznaje, pomimo, że album mi się nie szczególnie podoba, no ale cieszę się, że znalazłem coś dla siebie.
Przyznam, że nie znałem jej dotychczas, ale “Grieving” jest tak bardzo intrygujące, że chyba się skuszę na przesłuchanie całej płyty. Dodatkowo jak Ty polecasz to tym bardziej musi to nastąpić. 😀
🙂