#746 Kehlani “SweetSexySavage” (2017)

Historia Kehlani nie należy do najoryginalniejszych. Jako nastolatka założyła z koleżankami zespół, z którym wybrała się do programu “America’a Got Talent”. Tam została zauważona i namówiona do porzucenia mniej zdolnych znajomych. Ani się obejrzała, a kontrakt płytowy miała w kieszeni. Wokalistka zaczęła przygotowywać materiał na debiutancką płytę, po drodze prezentując dwa mixtapy. Czarne chmury pojawiły się na początku 2016 roku, kiedy to internetowy hejt doprowadził Kehlani na skraj załamania i sprawił, że artystka próbowała odebrać sobie życie. Teraz powraca silniejsza, optymistycznie patrząc w przyszłość i bujając w różowych obłokach.

Tytuł debiutanckiej płyty Amerykanki, “SweetSexySavage”, w jednoznaczny sposób kojarzyć się może z “CrazySexyCool” TLC z 1994 roku. Kehlani, podobnie jak jej starsze koleżanki po fachu, obraca się w świecie rhythm’and’bluesa, nadając mu nowoczesną formę, o którą zazdrosna może być od kilku lat spadająca ze szczytu Ciara. Czy podobieństwo do klasycznego albumu tria było zamierzone czy też nie, fakt faktem, że wokalistka zręcznie (choć w nierównych proporcjach) połączyła w kompozycjach trzy tytułowe słowa. Czasem jest słodka i cukierkowa, innym razem pozuje na seksowną, pewną siebie kobietę. Najmniej ma w sobie z tej dzikuski (ang. savage), panując nad sobą w każdym numerze i nie pozwalając, by emocje wzięły górę.

Ze słodką otoczką płyty kontrastuje “Intro”, będące surowym, mocnym (w warstwie tekstowej) wstępem, w którym Kehlani zostawia za sobą wszystkie targające nią negatywne emocje, by w kolejnych piosenkach skupić się na tym, co jest tu i teraz. Nie obywa się jednak bez małego zgrzytu – emocjonalne, pełne gorzkich słów “Intro” nie zostało napisane przez wokalistkę. Na szczęście Kehlani brała czynny udział w tworzeniu pozostałych kompozycji, których na edycji podstawowej jest aż… siedemnaście. Na szczęście żadna z nich nie jest powtórką z rozrywki i nie papuguje swoich albumowych sąsiadów. Jednak mimo takiej mnogości utworów nie udało mi się tu znaleźć piosenki, którą mogłabym męczyć przez dłuższy czas. Nie trafiłam na numer, nad którym bym się rozpływała. Najbliżej temu są trzy kawałki: “Personal”, “Not Used to It” oraz “Too much”. Pierwsza z piosenek żongluje tempem, flirtuje z trapem i ujawnia zainteresowanie swojej autorki rapem. Dobrze wypada jej tekst, będący opowieścią o pokonywaniu trudności i trzymaniu na dystans osób mających na nas zły wpływ. Zaskakujące filmowym wstępem “Not Used to It” uderza w mroczniejsze klimaty, proponując pełną refleksji historię zakończonych miłości Kehlani. W “Too Much” artystka przemyciła fragmenty “More Than a Woman” Aaliyah, fundując nam niemalże czterominutową podróż w świat r&b z przełomu wieków.

Reszta to piosenki ani nie straszące, ani nie każące mi natychmiast biec do sklepu po “SweetSexySavage”. Warto posłuchać słonecznego, wzbogaconego saksofonem “Keep On”; delikatnego “Piece of Mind”; rozpoczynającego się gitarowym motywem, kobiecego “Undercover” i wolniejszego, traktującego o znaczeniu pierwszej miłości “Everything Is Yours”. Przyzwoicie wypadają także takie utwory jak spokojniejsze, podobnie jak wspomniane “Personal” wykorzystujące luźną nawijkę Kehlani do wzmocnienia przekazu (Say you love me now, but baby, it’s too early) “Do U Dirty”; utrzymane w klimacie akustycznego popu “Hold Me By the Heart” oraz będące idealnym numerem na zakończenie (podstawowej wersji) płyty “Thank You” – nagranie nastrojowe, sentymentalne (With no support, this wouldn’t be as great. Thank you for making me stronger than most), wzbogacone gospelowym chórkiem towarzyszącym nowoczesnemu popowo-soulowym podkładowi. Niezła laurka Kehlani dla osób, które – zarówno w dobry, jak i negatywny sposób – wpłynęły na jej życie.

W czasach, kiedy albumy powoli przestają mieć znaczenie, a każdy wybiera dla siebie pojedyncze piosenki z myślą o osobistych playlistach, wydawanie krążka z siedemnastoma trackami zakrawa na szaleństwo. Przez “SweetSexySavage” Kehlani przechodzi się jednak gładko i szybko, choć bez poczucia satysfakcji z dobrze spożytkowanej godziny. Brakuje tu piosenek bardziej zajmujących i potrafiących wstrząsnąć słuchaczem. Nie sposób jednak nie pochwalić ładnie śpiewającej artystki i napisanych przez nią życiowych tekstów. Zawodzą podkłady, często brzmiące jak tworzone w prostych apkach na smartfona. 

6 Replies to “#746 Kehlani “SweetSexySavage” (2017)”

  1. Dokładnie. Te, jak to dobrze określiłaś, podkłady, w ogóle do CrazySexyCool nie dają się porównać. Album dosyć słaby muzycznie, a cytat z “More Than A Woman” niespecjalnie wysokich lotów, ale mimo wszystko przyjemny. No i długość tej płyty – przerażająca 😉
    Ogólnie to szkoda, bo ma dziewczyna coś do powiedzenia, no ale. Może następnym razem.

  2. Trochę Rihanno-podobna muzyka 🙂 Może kiedyś wysłucham albumu i napiszę szerszy komentarz…
    Single w ogóle mi nie przypadły do gustu…
    Może jednak coś na płycie będzie ok, bo polecony przez Ciebie “Too Much” rzeczywiście ma szansę mi się na chwilę spodobać (ma fajny podkład ‘ala lata 90.)
    Polecam u mnie nowy post – Szybkie Recenzje wybranych albumów z 2017 roku

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *