#1171 Sheryl Crow “Tuesday Night Music Club” (1993)

Amerykańska wokalistka Sheryl Crow nie miała jeszcze płytowego kontraktu, gdy wyruszyła w trasę u boku Michaela Jacksona. Później przyszło nagrywanie jingli do reklam (m.in. McDonalda) i robienie za chórki u Steviego Wondera i Belindy Carlisle, a także falstart. Stworzony przez nią przy pomocy producenta Stinga debiutancki krążek w ogóle się nie ukazał, a napisane z myślą o nim piosenki powędrowały m.in. do Céline Dion i Tiny Turner. Sheryl Crow miała jednak coś jeszcze – ogromną determinację.

I faktycznie. Nie minął rok, a debiutancki album Crow trafił na sklepowe półki.  Nie minął kolejny,  a artystka podbiła listy przebojów singlem “All I Wanna Do”. Podczas nagród Grammy w 1995 roku także nie miała sobie równych, a na jej półkę trafiła statuetka m.in. dla najlepszego debiutanta sezonu. Płyta “Tuesday Night Music Club” znalazła miliony nabywców, a ja postanowiłam sprawdzić, o co tyle szumu.

Mimo pracy z artystami z najróżniejszych muzycznych krain, Sheryl Crow wybrała dla siebie najbardziej amerykański ze wszystkich gatunków. Tak, na wiele lat przed pojawieniem się Taylor Swift wprowadziła do mainstreamu country. Na swojej płycie nie ucieka jednak od popowych, rockowych czy folkowych inspiracji.  Mi jednak najbardziej do gustu przypadła w bluesującym “Run, Baby, Run”. Nostalgiczna, dość mocna i na swój sposób patetyczna kompozycja otwiera album, ale go nie definiuje. W kolejnych numerach składających się na “Tuesday Night Music Club” Amerykanka zdecydowanie spuszcza z tonu. Otrzymujemy bowiem ładne, akustyczne kawałki: nieperfekcyjnie wykonane “Strong Enough”; łamiące serce “No One Said It Would Be Easy” czy pełne łagodności, balladowe “I Shall Believe”. Są i rozpędzone, głośniejsze utwory (rolling stonesowe “Can’t Cry Anymore”; folk rockowe “Leaving Las Vegas”), a także zaskakujący romans z dość oczywistymi jazzowymi patentami (“We Do What We Can”) czy przegadany country-popowy przebój “All I Wanna Do”. Jedynie do dziwnie poskładanego “Solidify” i irytującego “The Na-Na Song”, w którym próbowano bawić się hip hopem, nie potrafię się w pełni przekonać.

Ta płyta jest dokładnie taka, jak podpowiadać może jej tytuł. Sheryl Crow swoją muzyką wyciąga nas w środku tygodnia do klubu w małej, zapomnianej przez świat miejscowości, w którym śpiewa dla garstki jego stałych bywalców, dopiero marząc o tym, by wraz ze swoimi piosenkami przenieść się do dużych koncertowych sal. Jest taką dziewczyną z sąsiedztwa, z którą łatwo się utożsamiać. Może nieco za dojrzałą na swój faktyczny wiek, ale potrafiącą się bawić. “Tuesday Night Music Club” swoje grzeszki ma, ale z chęcią co jakiś czas wracam do tego wydawnictwa.

Warto: Run, Baby, Run & I Shall Believe

3 Replies to “#1171 Sheryl Crow “Tuesday Night Music Club” (1993)”

  1. Prawdę mówiąc, nigdy nie zagłębiałam się w twórczość Sheryl. Znam kilka największych przebojów, ale nic ponadto.
    Zapraszam na nowy wpis i pozdrawiam 🙂

  2. Moja znajomość jej twórczości kończy się na “All I Wanna Do”. Słuchając Leaving Las Vegas mam wrażenie, że ma swój styl i się go trzyma. Solidfy niestety nie mogę odtworzyć w moim kraju 😀

  3. Kolejny flashback 😉 Bardzo bardzo lubię tę płytę. Właściwie wszystkie piosenki znałem kiedyś na pamięć i chyba zaraz znowu do niej wrócę 🙂

Odpowiedz na „YoudeetahAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *