RECENZJA: Chet Faker “Hotel Surrender” (2021) (#1236)

Gdy przed pięcioma laty australijski wokalista Nick Murphy ogłosił wszem i wobec, iż jego muzyczne alter ego, Chet Faker, zostaje uśmiercone a on sam powraca do swego prawdziwego nazwiska, poczułam lekkie ukłucie żalu. Muzyka z takich wydawnictw jak “Built on Glass” czy “Thinking in Textures” często mi towarzyszyła i wydawało mi się, iż przed jej autorem faktycznie otworzyły się drzwi do wielkiej kariery. Dziś do jego Hotelu Surrender nie walą już tłumy.

Ciężko stwierdzić, co do końca w życiu Nicka Murphy’ego się zadziało, że postanowił wskrzesić Cheta Fakera. Z pewnością niemały wpływ na tę decyzję miał niezbyt euforyczny odbiór “Run Fast Sleep Naked” z 2019 roku. Po świetnej i wiele obiecującej epce “Missing Link” Murphy zaprezentował utwory odchodzące od elektroniki w stronę grania opartego na żywych instrumentach. Efekt był przyjemny, choć szybko wylatujący z pamięci. Być może liczne lockdowny sprawiły, że Australijczyk zmuszony był do powrotu do pracy w pojedynkę, co przełożyło się na ponowne zatopienie się w elektronicznych melodiach.

Swoją najlepszą i najciekawszą kompozycję Faker udostępnił już na samym początku. Pełne pewnego rodzaju melodramatyzmu “Oh Me Oh My” jest utworem o gęstej atmosferze i pięknie wyeksponowanym wokalem Australijczyka, który pozwolił sobie na przegadany wstęp. Żaden z kolejnych utworów tak mnie nie zachwyca, ale mocnymi punktami wydawnictwa są także takie kawałki jak “In Too Far” i “Peace of Mind”. Pierwsze nagranie zaskakuje dźwiękowym minimalizmem oraz wokalnymi obróbkami i akrobacjami. Do tego stopnia, że momentami Nick zbliża się do maniery Justina Vernona z Bon Iver. Druga z piosenek bazuje zaś na spokojnych melodiach, a jej soulowa wrażliwość sprawia, że równie dobrze odnaleźć by się mogła na “Built on Glass”. Podobne wrażenie zostaje po wysłuchaniu jazzujących “It’s Not You” i “So Long So Lonely”, które jednak nie wytrzymują porównań ze starszymi kawałkami Murphy’ego. Z grona pozostałych nagrań uwagę na siebie zwracają miks funku i slow disco “Feel Good” oraz zaaranżowana na pianino ballada “I Must Be Stupid”. Nie jestem za to miłośniczką synth popowego “Whatever Tomorrow” o jakiś dziwnych zapędach w stronę gospel, oraz ciepłego, choć nudnego “Low”.

W “Hotel Surrender” spędziłam sporo czasu na szukaniu tej samej iskierki, która wywołała pożar na “Built on Glass”. Niestety bez większych sukcesów. Wciąż jestem fanką soulowego, przyjemnego głosu Cheta Fakera, lecz mniej podoba mi się cała otoczka. Debiutancka płyta Australijczyka była świeża, a zawarty na niej zlepek elektroniki, r&b i jazzu wyróżniał go z tłumu. Właśnie takiego punktu zaczepienia brakuje mi na “Hotel Surrender”. Niby wszystko się tu zgadza (w tym i bardziej profesjonalna produkcja), ale całość brzmi nijako. Tak jakby artyście zabrakło kreatywności czy nawet chęci, by wyjść poza pewną strefę komfortu.

Warto: Oh Me Oh My & Peace of Mind

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *