RECENZJA: Amber Mark “Three Dimensions Deep” (2022) (#1276)

Wyobraźcie sobie, że pracujecie w salonie fryzjerskim i nagle wpada do was siostra Jay’a Z i pyta, czy nie jesteście zainteresowani stażem w wytwórni jej sławnego brata. Taka szalona historia spotkała jamajsko-niemiecką wokalistkę Amber Mark, która łączyła zwykłą pracę z pisaniem własnych piosenek. W Roc Nation wprawdzie miejsca nie zagrzała, ale podjęła decyzję o postawieniu wszystkiego na jedną kartę i rozpoczęciu muzycznej kariery.

Zanim jednak Amber Mark pochwalić się mogła debiutanckim longplay’em, do jego wypatrywania zachęcały epki “3:33am” i “Conexão”. Po drodze pojawiło się sporo pojedynczych singli oraz coverów nagranych podczas pandemicznego postoju. Artystka do góry nogami wywróciła chociażby klasykę Nirvany, numer “Heart-Shaped Box”. Wykazała się odwagą, która nie opuściła jej podczas kompletowania “Three Dimensions Deep”. Brzmienia r&b są dla niej niczym płótno, które zasługuje na wypełnienie innymi barwami.

Na pierwszym albumie Marks dzieje się naprawdę dużo, choć on sam, mimo umieszczenia na nim aż siedemnastu kompozycji, daje dzieło nie przypominające przypadkowej składanki. Zaczyna się od całkiem eleganckiego, hip hopowego “One” wzbogacanego trąbkami. W kolejce czekają już ospałe, synth-rhythm’and’bluesowe “What It Is”; wykorzystujące organy “Most Men” oraz łączące oldskulowy soul z nowoczesnymi bitami “Healing Hurts”. O ile cztery pierwsze utwory średnio jednak pokazują przebojowy charakter Amber, tak kolejny zestaw kawałków skutecznie podrywa do zabawy. Na początku dość nieśmiało (dancehallowe “Bubbles”, w którym artystka brzmi nieco jak… Dua Lipa, oraz utrzymane w podobnie jamajskiej atmosferze “Softly”), potem z większą werwą (house’owe “FOMO”, “Turnin’ Pages”, euforyczne “Foreign Things”).

Trzecia część “Three Dimensions Deep” zdaje się rozpoczynać melancholijną, rytmiczną (te bębny) kompozycją “On & On”. To jedna z najciekawszych propozycji urodzonej w USA wokalistki. Moim ulubieńcem jest jednak miksujące r&b z dark popem “Darkside”. Bardziej do gustu przypadły mi też jazzujące “Competition”; sprawiające wrażenie ukłonu wykonanego w stronę czarnych brzmień lat 90. “Bliss”; oraz zamyślone, baśniowe “Event Horizon”, które pozwala nam poczuć się błogo. Po drodze wpadamy jeszcze na neo soulowe “Out Of This World”; niezbyt zajmujące, choć pełne wiosennych odgłosów “Cosmic” oraz po prostu poprawne “Worth It”.

Ze średnim entuzjazmem przesłuchiwałam po raz pierwszy “Three Dimensions Deep”. Odzwyczaiłam się już od płyt długich i wymagających ode mnie poświęcenia im więcej niż zwykle uwagi. Z czasem jednak chętnie sięgałam po okazały debiut Amber Mark, choć nie jest to krążek, jaki królować będzie u mnie w zestawieniach najlepszych albumów bieżącego roku. Tak, i mówię to w lutym. Podobają mi się jednak sposób przedstawiania przez wokalistkę najróżniejszych historii (jej kompozycje to niezły, choć nieprzesadnie ambitny storytelling) oraz jej chęci dostosowywania do własnych potrzeb elementów innych niż r&b gatunków.

Warto: Darkside & Event Horizon

One Reply to “RECENZJA: Amber Mark “Three Dimensions Deep” (2022) (#1276)”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *