RECENZJA: Lizzo “Special” (2022) (#1320)

Po wydaniu dwóch krążkach miksujących r&b z hip hopem Lizzo dostała się pod skrzydła dużej wytwórni, przy pomocy której rozwinęła skrzydła i zaprezentowała album, o którym przed trzema laty mówiło się naprawdę sporo. “Cuz I Love You” przyniosło Amerykance nominacje do nagród Grammy, a nasze uszy cieszyło takimi przebojami jak “Juice” i “Truth Hurts”. Słuch o Lizzo nie zaginął, lecz częściej niż o jej twórczości rozprawiało się o jej wizerunku. Dziś znów wracamy do muzyki.

Co takiego specjalnego było w “Cuz I Love You”? Wydana w 2019 roku płyta była nie tylko świetnie zaśpiewanym (trzeba to uczciwie przyznać – Lizzo ma kawał głosu) czy pełnym dźwiękowych niespodzianek (retro “Jerome”, bluesujące “Crybaby”, inspirowane gospel nagranie tytułowe) albumem, ale i porcją kompozycji o terapeutycznym wydźwięku. Artystka potrafiła sprawić, że każdemu z miejsca poprawiał się humor, a poczucie własnej wartości szybowało w górę. Tej umiejętności Amerykanka nie wyzbyła się na “Special”, choć sama muzyka może tym razem zawodzić.

Hi, motherfucker, did you miss me? I’ve been home since 2020 zaczyna swój album Lizzo, nie tylko anonsując swój powrót do muzyki co przypominając o pandemii. “The Sign” jest bounce’ującym kawałkiem z serii “wróciłam, więc zróbcie mi miejsce” – dość jednak przeciętnym, choć ta wpleciona w tło elektryczna gitara brzmi intrygująco. Dużo lepiej prezentuje się kolejna kompozycja, jaką jest popowe, zabarwione disco “About Damn Time” Z żywiołowych nagrań zabieram dla siebie także ejtisowe “2 Be Loved (Am I ready)” oraz wpadające w ucho “Birthday Girl” ze słodziutkim refrenem. Na drugim biegunie lądują niestety takie tracki jak nieznośnie nieciekawe “I Love You Bitch”; disco popowe, tandetne “Everybody’s Gay” czy w końcu “Coldplay”, który to utwór jest jednym z najdziwniejszych w karierze Lizzo. Z jednej strony przebijająca się przez kompozycję jazzująca, romantyczna atmosfera jest urokliwa, z drugiej zaś sample “Yellow” zostały tak zmasakrowane, że podchodzić to powinno pod jakiś paragraf.

Z pozostałych utworów warto zerknąć na szczere, rhythm’and’bluesowe “Special”, które kojarzyć się może z elegantszym obliczem Mary J. Blige, czy utrzymanym w średnim tempie, wyróżniającym się orkiestrową aranżacją “Break Up Twice”, w którego tekst wpleciono fragmenty niezapomnianego “Doo Wop (That Thing)” Lauryn Hill. Niesamowicie udaną piosenką jest powolne, zmysłowe “Naked”, które potrafi podnieść temperaturę nawet najgorętszej lipcowej nocy. Innym spokojniejszym kawałkiem jest rhythm’and’bluesowo-akustyczne “If You Love Me” – niby nic, ale po wielu radiowych numerach miło usłyszeć kompozycję tego typu.

Brak sukcesów z podchodzącym pod hip hop, pełnym rymowanek materiałem (płyty “Big GRRRL Small World” i “Lizzobangers”) sprawiły, że Lizzo postanowiła na nowo zdefiniować swoją twórczość. Efektem są utwory lżejsze i noszące znamiona bardzo przebojowego popu i r&b zachęcających do ruszenia tyłkiem. O ile jednak poprzednio zaowocowało to albumem, na którym każda z piosenek oznaczała nową przygodę, tak “Special” wcale takie special nie jest. Wciąż królują tu może nieco banalne, lecz z łatwością trafiające do wszystkich zainteresowanych teksty (których tematyka kręci się wokół poczucia własnej wartości, tolerancji, otwartości, uśmiechu), lecz tym razem ubrane zostały w dźwięki, o których łatwo się zapomina. Płyta dla tik tokerów. I tyle.

Warto: About Damn Time & Naked

One Reply to “RECENZJA: Lizzo “Special” (2022) (#1320)”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *