RECENZJA: Jessica Pratt “Here in the Pitch” (2024) (#1484)

Kiedy przed pięcioma laty Jessica Pratt wydawała swój trzeci studyjny album “Quiet Signs”, była dla mnie postacią zagadkową i dopiero czekającą na odkrycie. Dziś z tych tajemnic nadal buduje swoje kompozycje, lecz nowy krążek wydaje już z pozycji wokalistki, na której powrót czekałam z wielką niecierpliwością. Bo to, co po sobie zostawiła, wywarło na mnie ogromne wrażenie.

2019 rok mógł nam przynieść tak udane, poruszające albumy jak “Ghosteen” Nick Cave and the Bad Seeds, “Norman Fucking Rockwell” Lany Del Rey, “Magdalene” FKA twigs czy “Anima” Thoma Yorke’a, jednak to “Quiet Signs” amerykańskiej artystki freak folkowego nurtu skradło moje serce i szturmem zdobyło pierwsze miejsce zestawienia najlepszych płyt tamtego okresu. W czym tkwił sukces Pratt? W prostocie, przez którą przenikał magiczny, ciężki do podrobienia klimat. W głosie brzmiącym naiwnie i dziewczęco, który opowiadał nam niegłupie historie. Skromne, ciche wydawnictwo poruszyło mnie jak mało które w ostatnich latach. Dziś Jessica prezentuje nam jego następcę, po którego sięgam z obawą, ale i ekscytacją.

Life is, it’s never what you think it’s for zaczyna artystka swój nowy krążek w spokojny sposób wyśpiewując nam oczywistą oczywistość. Powoli rozkręcająca się kompozycja “Life Is” jest pięknym, mającym w sobie coś uroczystego wstępem o klimacie girlsbandów z lat 60. Zaskakuje kolejna propozycja Pratt. W “Better Hate” pobrzmiewają echa bossa nova, a wśród instrumentów daje się zauważyć saksofon. Wpływy tego gatunku odszukać można także w sennym “By Hook or by Crook” cz retro “Get Your Head Out”, w którym Amerykanka pozwala sobie brzmieć zupełnie inaczej, niż zwykle. Niżej Pratt swoim wokalem schodzi także w “Empires Never Know” – wysublimowanej, zaaranżowanej na pianino i smyczki balladzie, w której muzyka jest tylko tłem dla krystalicznego, poruszającego śpiewu. Intryguje i mroczniejsze “Nowhere It Was” o delikatnych elektronicznych wstawkach. Klasyczna Jessica to Jessica lekko, bez wysiłku nucąca sobie w towarzystwie gitary akustycznej (“World on a String”, “The Last Year”).

Wspomniane obawy co do nowej płyty Jessiki Pratt wynikały z tego, że kolejny krążek w podobnie minimalistycznym, folkowym stylu mógłby zacząć nużyć oraz kwestionować talent i wszechstronność jego autorki. Tymczasem jedynym mankamentem “Here in the Pitch” jest jedynie jego długość, bo zanim na dobre wsiąknę w oldskulowy, kalifornijski (choć pozbawiony słońca) klimat jej nowych nagrań, płyta dobiega końca. Jessica ponownie jest cicha i opanowana, lecz z łatwością skupia na sobie całą uwagę. Zaś sięgnięcie po niewykorzystywane wcześniej dźwięki sprawiło, że jej twórczość brzmi świeżo i ciekawie, nie zaburzając spójności jej dyskografii.

Warto: Life Is & Empires Never Know & By Hook or by Crook

Jedna uwaga do wpisu “RECENZJA: Jessica Pratt “Here in the Pitch” (2024) (#1484)

  1. Album ma fajny klimat, ale właśnie już po trzech piosenkach czułam znużenie i nie jestem w stanie wskazać przynajmniej jednego utworu, który zapadł mi w pamięci. :/ To nie będzie mój tegoroczny faworyt.
    Pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *