Może ciężko w to uwierzyć, ale mimo dość częstych koncertów w Polsce nie miałam jeszcze okazji spotkać się na którymś z nich z Sanah – od 2020 roku wokalistką, na którą nie ma w kraju nad Wisłą mocnych. Zapracowana artystka nie zamierzała robić sobie letnich wakacji i na kilka tygodni po zakończonej trasie koncertowej ruszyła z kolejną serią występów. Jednym z jej przystanków była Warszawa.
Przed paroma tygodniami Sanah wydała swój nowy album “Kaprysy”, który obfitował w sporą porcję popowych, radiowych piosenek. Jeśli jednak ktoś pojawił się na Błoniach Stadionu Narodowego by sprawdzić, jak jej premierowe nagrania wypadają na żywo, ten nie wyszedł zbyt usatysfakcjonowany. Promocja tego krążka okrojona została do wykonania zaaranżowanego na pianino “Miłość jest ślepa”; przebojowego, choć gorzkiego “Było, minęło”, połączonej z amerykańskim hitem “Cotton Eye Joe” przaśnej, acz zabawnej piosenki “Fafarafa” czy otwierającej koncert kompozycji “Hip hip hura!”. Niestety głośne piski miłośników Sanah sprawiły, że Zuzę śpiewającą ten utwór (swoją drogą mój ulubiony w jej dyskografii) słyszałam zaledwie przed kilka sekund.
Cały występ był szybkimi, zwinnymi przeskokami przez te kilka albumów, które Polka już zdążyła wydać. Czasy debiutu przypomniały “Królowa dram”, “Melodia”, “Proszę pana” czy w końcu “Szampan”, od którego wszystko się zaczęło. Tu przebój artystki nabrał dziwnego, elektronicznego sznytu, który niezbyt przypadł mi do gustu. Szampan powinien być lekki. Płytę “Irenka” reprezentowały “No sory”, “Ale jazz!”, “etc. (na disco)”, “Co ja robię tutaj” oraz utwór, którego usłyszeć się nie spodziewałam – poruszająca ballada “2:00”, którą Sanah mnie sobie zjednała w 2021 roku. Pełna kolaboracji z gwiazdami polskiej sceny muzycznej “Uczta” podczas występu była kolacją, na którą Sanah wybrała się sama, zgarniając dla siebie wszystkie wokalne partie piosenek “Ostatnią nadzieja”, “Eldorado” i “Szary świat”. Podczas jej warszawskiego koncertu nie tylko nie znalazło się miejsce dla gości, ale nawet kawałków z “Sanah śpiewa Poezyje”. Początkowo nie rozumiałam tej decyzji, ale powaga tych nagrań zwyczajnie nie pasowała do rodzinnego, piknikowego vibe’u jej występu. Bo właśnie takie to było wydarzenie – dla wszystkich. Starszych, młodszych. Kobiet, mężczyzn. Sanah okazała się być wokalistką uniwersalną i w tym upatrywałabym powodu, czemu jej muzyka tak dobrze się sprzedaje. Jak będzie w przyszłości? Biorąc pod uwagę, jak chętnie Zuza zerkała na zlokalizowany obok stadion, który przed rokiem miała okazję wyprzedać, wciąż ma ambicje, by śpiewać dla dziesiątek tysięcy na takich obiektach. Nic dwa razy się nie zdarza słyszymy w jednej z jej kompozycji, ale jestem pewna, że tak szybko ze szczytu nie spadnie. A ja będę miała okazję oglądać ją ponownie, bo bawiłam się znakomicie.