Historia brytyjskiej wokalistki Kate Nash, która niemalże dwie dekady temu należała do najpopularniejszych artystek na Wyspach Brytyjskich, przypomina mi moją własną. Po małym wypadku, który uziemił ją na kilka tygodni w domu, Kate stwierdziła, że jakoś spożytkuje ten czas – ja będąc w podobnej sytuacji zaczęłam pisać o muzyce, a ona tę muzykę tworzyć. Szybko udało jej się wydać debiutancki album.
Nash zaczynała jak wiele innych aspirujących wokalistek w tamtym czasie – od udostępniania swojej domowej twórczości w serwisie MySpace. W międzyczasie udawało jej się także gdzieniegdzie wystąpić. Szybko znalazła managera, a fanką jej muzyki stała się Lily Allen – artystka, która przeszła dokładnie taką samą drogę, i do której twórczości zbliżały się kompozycje, jakie na “Made of Bricks” prezentowała nam Kate. Świat popu zyskał kolejną artystkę, która postawiła na niebanalny pop pełen szczerych, nieskomplikowanych historii na miarę swojego pokolenia.
Elektroniczne, mechaniczne rozpoczęcie płyty ukryte w intrze “Play” nijak nie reprezentuje całego wydawnictwa. Kate na klubowe parkiety wyskakiwać raczej nie chce, choć ma dryg do pisania wpadających w ucho kawałków. Przykładu długo szukać nie musimy. Singlowy kawałek “Foundations”, którego przebojowość miesza się z gęstym, melancholijnym sosem, stał się już indie popowym klasykiem. Do grupy podobnych nagrań należą także bojowe “Mouthwash”; pokręcone “Shit Song”, musicalowe “Skeleton Tree” czy “Merry Happy”. Nieoczywistymi piosenkami są “Mariella” i “Pumpkin Soup”. Pierwsza z nich zachwyca teatralnym, przerysowanym wykonaniem nałożonym na powoli kroczącą melodię, by podkręcić tempo w końcówce. Druga zaś to świetny mix indie popu z big bandowymi wpływami.
Uwielbiam utrzymany w średnim tempie piano pop “We Get On” skrywający historię o zawodzie miłosnym i złamanym sercu. Wyróżnia się “Dickhead” o oszczędnej aranżacji, pstrykanym rytmie i mocnym tekście. Pięknie wybrzmiewa akustyczne “Birds” – tak romantycznej i uroczej piosenki na “Made of Bricks” ze świecą szukać. Perełką jest i zaaranżowana na pianino ballada “Little Red”, która jest siedmiominutową opowieścią po świecie wcale nie tak zwariowanych fantazji. Swoje delikatne oblicze Kate ujawnia i w smyczkowym, lekko folkowym “Nicest Thing”.
Dziś już wiemy, że kariera, jaką zbudowała lata temu Kate Nash na pewno nie było made of bricks, bo artystka dość szybko ze szczytu spadła. W 2007 roku jednak mało było na nią mocnych na Wyspach Brytyjskich. Ciepło przyjętym singlom towarzyszyła na szczęście płyta, która należy do grona moich ulubionych kobiecych debiutów pierwszej dekady tego tysiąclecia. Na “Made of Bricks” Nash pokazała nam się z wielu stron. Często jest sarkastyczna i zabawna, by za chwilę usiąść przy pianinie i rzucić jakąś gorzką refleksją. To właśnie odróżnia ją od Lily Allen – więcej tu szczerych emocji.
Warto: Pumpkin Soup & We Get On & Dickhead
Kupiłam kiedyś CD w ciemno za grosze i dobrze trafiłam, bo album mi się spodobał. 😀 Najczęściej wracam do “Nicest Thing”, który uważam za naprawdę piękny utwór.
Pozdrawiam. 🙂