RECENZJA: Keri Hilson “We Need to Talk” (2025) (#1583)

To mogła być naprawdę fajna kariera. Amerykańską wokalistkę Keri Hilson pod swoje skrzydła wziął rozchwytywany lata temu Timbaland i pozwolił jej zaśpiewać w jednej ze swoich najbardziej rozpoznawalnych piosenek, “The Way I Are”. Później były dwie płyty, z czego jedna ukazała się w momencie, gdy świat zachłysnął się elektropopem. Hilson wystartowała za późno, by liczyć się w wyścigu. Po piętnastu latach wydała nowy album, a we need to talk o nim.

Co działo się z wokalistką przez ten cały czas? Szybko rozpoczęła prace nad trzecim wydawnictwem, nadając mu nawet tytuł “L.I.A.R.”. Płyta ostatecznie się nie ukazała, a w ostatnim czasie Keri usłyszeć mogliśmy jedynie w kilku kolaboracjach. Plotkuje się, że kariera artystki nie wystrzeliła przez remix nagrania “Turnin’ Me Off”, który wyciekł do sieci, a w którym słuchacze doszukali się ataków na Beyoncé. Dziś Hilson dopięła jednak swego i chce na nowo zdobyć nasze zaufanie.

It is kind of a comeback mówi nam w intrze “Grateful” Amerykanka zdradzając wcześniej, że minione lata nie były dla niej zbyt łaskawe. Nie ma jednak ochoty długo rozpamiętywać czy się żalić i szybko przechodzi do konkretów prezentując nam osiem dodatkowych piosenek. Pierwsza z nich, “Naked (Love)”, zaskakuje big bandowym wstępem i popisem dojrzałego r&b-soulu. Chociaż Keri nie chce wracać do przeszłości, jej kolejna propozycja, “Searchin”, brzmi, jakby powstała w okolicach 2010 roku, kiedy r&b często spotykało futurystyczną, elektroniczną produkcję. Niezbyt świeżo prezentują się trapowe “Scream” czy flirtujące z dancehallem “Weigh Me Down”. Potencjał miało “Somethin (Bout U)” – utrzymany w średnim tempie rhythm’and’bluesowy numer o przekonujących wokalach Hilson. Pokonała mnie jednak jego długość. W pełni kupuję za to seksowne, trapowe “Bae” czy akustyczne, wzbogacane chórkami “Say That”, które w ładnym, spokojnym stylu zamyka “We Need to Talk”.

Keri Hilson wraca z nowym albumem w momencie, gdy scena r&b wygląda zupełnie inaczej niż przed piętnastoma laty. Zmieniały się twarze, trendy, upodobania słuchaczy, dystrybucja muzyki i sposób jej promocji. Czy młoda widownia ma czego szukać na “We Need to Talk”? No właśnie niezbyt, ale w erze utworów skupiających się na tych kilku sekundach zdatnych do wykorzystania w tik tokach płyta pozbawiona takiego parcia na szkło jest przeze mnie zawsze mile widziana. Keri na swoim trzecim albumie nie jest jednak tak ekscytująca, co na “In a Perfect World…”. Zabrakło tu momentów, do których chciałabym wracać. Zabrakło jakiegoś ciekawego, nieoczywistego pierwiastka. Jest po prostu… okej.

Warto: Naked (Love) & Bae

______________

In a Perfect World… ♣ No Boys Allowed

Autor

Zuzanna Janicka

Rocznik '94. Dziewczyna, która najbardziej na świecie kocha muzykę. Nie straszny jej (prawie) żaden gatunek, ale najbardziej lubi sięgać po r&b z lat 90. oraz indie/alt rocka. The-Rockferry prowadzi od 2010 roku.

Jeden komentarz do “RECENZJA: Keri Hilson “We Need to Talk” (2025) (#1583)”

  1. Nowego albumu Keri Hilson nie było na mojej karcie bingo na ten rok. 😀 Jestem trochę ciekawa tego albumu, bo też doceniam nową muzykę nieskrojoną pod TikToka, ale skoro nie jest to nic wyjątkowego… Na razie przesłuchałam “Naked” i bardzo się zmęczyłam.
    Pozdrawiam. 😀

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *