Pochodzący z kanadyjskiego miasta Montreal zespół Men I Trust jest przykładem formacji, która jest samowystarczalna. Założona przez szkolnych znajomych grupa nie tylko samodzielnie pisze, aranżuje i produkuje, ale nawet nie podlega żadnej wytwórni i od lat swoje albumy wydaje własnym sumptem. Ich przygoda rozpoczęła się w 2014 roku, a wstępem do niej stał się krążek zatytułowany po prostu “Men I Trust”.
Men I Trust sprzed dekady to nie to samo Men I Trust, jakie znamy obecnie. Przede wszystkim w formacji nie było jeszcze Emmanuelle Proulx, której łagodne wokale nadają dziś piosenkom zespołu dream popowego sznytu. W czasach debiutu grupa wspierała się innymi, gościnnymi głosami. Szczególnie mocno upodobała sobie Odile, którą słyszymy w aż czterech nagraniach. W “A Cycle”, piosence o minimalistycznym, syntezatorowym początku i zapętlonym perkusyjnym rytmie, jej ciepła barwa głosu przywodzi na myśl Sade. Oszczędne “A Prayer” jeszcze mocniej eksponuje jej wokal. W filmowym, tajemniczym “Introit” udowadnia nam, że nawet w operze poradziłaby sobie całkiem nieźle. W funkującym, dość szorstkim “Extatic Memoirs” udziela się sporadycznie zostawiając miejsce na spoken word autorstwa niejakiego Jamesa. On sam wypowiada się ponownie w niczym niezaskakującym “A Closing Word”.
Do gustu szybko przypadł mi miks klubowej elektroniki, r&b i soulu występujący pod szyldem “Dazed”. Udzielający się w piosence Geoffroy przypomina nieco Cheta Fakera. Highlightem jest i utrzymany w średnim tempie, wakacyjny indietroniczny kawałek “Stay True” z ospałymi wokalami Heleny Deland. Bez pośpiechu na kołyszących, elektroniczno-rhythm’and’bluesowych bitach płynie sobie “System”. Takimi utworami jak “Endless Strive”, “Opus” czy “Nasty Ostinato Ad Nauseam Snap Bass Caron” Men I Trust przedstawiają swoją wizję klubowej elektroniki wspieranej żywymi instrumentami.
Niedawna premiera albumu “Equus Asinus” przypomniała mi o istnieniu zespołu Men I Trust, który przez wielu uważany jest za jedną z najlepszych rzeczy, jaka przydarzyła się scenie indie w ostatnich kilkunastu latach. Czy można było tak sądzić zaraz po premierze ich płytowego debiutu? “Men I Trust” jest zbiorem piosenek, którymi zespół dopiero zdaje się sprawdzać, w czym będzie mu najlepiej. Stąd wrażenie, że album nie dąży do jakiegoś konkretnego punktu, celu. To nieco psuje jego odbiór.
Warto: Dazed & Stay True