Hope Natasha McDonald, wokalistka o brytyjsko-jamajskich korzeniach, tak długo kręci się po show biznesowej orbicie, że aż dziwnie pisać o niej jak o tegorocznej debiutantce. Z pierwszymi piosenkami pojawiła się bowiem już w 2018 roku. Regularnie zaczęła wydawać epki i prezentować kolejne utwory. Zwieńczeniem jej drogi przez ten melodyjny krajobraz jest album “Hope Handwritten”, na którym zawarła aż szesnaście nagrań.
Tryna write about what’s in my heart but I don’t even know where to start zaczyna swój długogrający projekt Hope prezentując utwór “Growing Pains (Prologue)”, w którym r&b zestawia z lo fi. Ten rhythm’and’blues w jej wykonaniu na albumie pojawia się często, za każdym jednak razem dobierając sobie innych gatunkowych znajomych. Czasem jest to bossa nova (“Jumping the Gun”), innym razem dream pop (“Thank Goodness”, “Fall Too Hard”, “Lose My Mind”), w jednym przypadku delikatny gospel (“Shiver”), zadziorniejszy pop (“Bad Love God”) czy neo soul (“Miracle”). I właśnie ta ostatnia piosenka jest moim ulubionym momentem albumu przypominającym mi o starszych dokonaniach McDonald. Jestem także fanką melorecytowanego, wzbogacanego vintage’owymi chórkami i perkusyjnym rytmem “Magic or Medicine” oraz nastrojowym “Survival”, w którym to nagraniu Hope chwali się swoimi rapowymi umiejętnościami. Ładnie prezentuje się i jazzująca ballada “Breaking Isn’t What a Heart Is For”. Artystka lubi też sięgnąć po gitarę akustyczną, która stanowi bazę takich kawałków jak wiosenne “I Can’t Even Cry”, “Phoenix”, “A Story to Tell/Where I Begin” oraz “Heartbeat (the end)”.
Karierę Hope Natashy McDonald śledzę niemalże od samego początku i zastanawiałam się, kiedy nastąpi ukoronowanie jej kariery w postaci pełnoprawnego płytowego projektu, na którym artystka udowodnić nam będzie musiała, że potrafi skupić na sobie naszą uwagę nieco dłużej niż przez te kilka możliwych do policzenia na palcach jednej ręki kompozycji. Jak jej to na “Hope Handwritten” wyszło? Krążek na pewno mógłby być krótszy, bo gama prezentowanych przez wokalistkę dźwięków nie jest specjalnie różnorodna. Jest też mniej interesująco w porównaniu do epek (a szczególnie “Starry Ache”), ale nadal dziewczęco i lekko. Debiut roku? Na pewno nie. Album, który był Hope potrzebny? Jak najbardziej.
Warto: Miracle & Magic or Medicine
Trochę szkoda, że kiedy wreszcie ukazują się długo oczekiwane albumy to nie spełniają one naszych oczekiwań. Hope Talę kojarzę właśnie z jej którejś EP-ki. Z Twojej recenzji i załączonych piosenek wynika, że to ładna muzyka, ale nie coś, co mogłoby zostać ze mną na dłużej
Pozdrawiam. 🙂