COVER: Lana Del Fake? | #215 Lana Del Rey “Born to Die” (2012)


 
V I D E O   G A M E S

Lana Del Rey jest największym muzycznym odkryciem ostatnich lat. Sławę zdobyła nagle. Wrzuciła do sieci swój utwór zatytułowany „Video Games” oraz własnoręcznie wykonany teledysk. Składa się on z krótkich filmików, różnych rodzinnych nagrań itp. W międzyczasie pojawiają się sceny z Laną, która stoi i śpiewa. Nie składa się to wprawdzie na niewiadomo jak wymyślną fabułę, ale stanowi idealny podkład do piosenki. Mnie, jeśli chodzi o osobę Lany Del Rey ciekawi coś zupełnie innego. Kim jest ta dziewczyna, do której, jak mówią, ma należeć 2012 rok?

L A N A   D E L   R E Y

Naprawdę Lana nazywa się Lizzy Grant. W przeszłości wyglądała nieco inaczej, zajmowała się pisaniem tekstów piosenek oraz od czasu do czasu występowała na różnych festynach. Jednak pewnego dnia postanowiła zacząć wszystko od nowa. Przefarbowała swoje blond włosy na brąz i powiększyła sobie usta. Przybrała też pseudonim artystyczny. Lizzy Grant stała się Laną Del Rey. Skąd taki wybór? Lana na cześć gwiazdy kina Lany Turner. Del Rey to nazwa modelu Forda z lat 80. Pokochała styl vintage. Zakłada na siebie całą masę biżuterii (złote łańcuchy, wielkie kolczyki). Tapiruje włosy. Uwielbia ubrania z metką Chanel i Versace. Jej debiutancki krążek zatytułowany „Born to Die” ukazał się pod koniec stycznia tego roku. No właśnie – na pewno debiutancki?

F A K E

W Internecie Lana już doczekała się niezbyt pochlebnej ksywki – Lana Del Fake. Fake to po angielsku fałszywy. Można sobie pomyśleć – o co właściwie się jej czepiają? Wszystko zaczęło się oczywiście od bardzo ciepło przyjętego przez słuchaczy i krytyków kawałka „Video Games”. Bez właściwie żadnej formy promocji numer ten dotarł do całej masy ludzi. Ci, zachwyceni, przekazywali go dalej. Co więcej – „Video Games” zostało wykorzystane podczas jednego z pokazów mody podczas London Fashion Week, co zaowocowało podpisaniem kontraktu z agencja modelek Next. Posypały się propozycje wywiadów, występów. Na jej koncert w Bowery Ballroom w Nowym Jorku bilety sprzedały się w ciągu 15 minut. Zaśpiewała też w uwielbianym przez Amerykanów programie „Saturday Night Live”, o czym jeszcze wspomnę. Podczas spotkań z dziennikarzami opowiadała (niedużo) o swoim biednym dzieciństwie. Mówiła, o mieszkaniu w przyczepie kempingowej i ubieraniu się w lumpeksach. Szybko jednak wyszło na jaw, że to wszystko jest kłamstwem. Opowieści o ciężkim życiu to tak naprawdę mistyfikacja. W rzeczywistości Lana pochodzi z bogatej rodziny. Uczyła się w dobrych szkołach. Korzystając z pieniędzy ojca, w 2008 wydała ep-ke zatytułowaną „Kill Kill”. Dwa lata potem longplay „Lana Del Rey a.k.a. Lizzy Grant”. Za jej przemianę w Lanę stoi cały sztab specjalistów. Wszystko było starannie przemyślane i zaplanowane. Wiadomo, że ludzie szybciej polubią biedną artystkę, niż taką, która za pieniądze rodziny mogła wszystko załatwić. Warto dodać, że z iTunes szybko zniknął pierwszy album wokalistki. Próbowano też usuwać jej stare występy i zdjęcia. Ale jak wiadomo w Internecie jak w przyrodzie – nic nie ginie.

K R Y T Y K A

Po wykryciu spisku, który miał na celu stworzyć z Lizzy niezależną artystkę z trudną przeszłością – Lanę, w Internecie zawrzało. Fani, którzy zdążyli pokochać ja za sprawą takich utworów jak „Video Games” i „Born to Die” poczuli się oszukani. Szybko wytropili jej stare zdjęcia. Krytyce nie umknęło również powiększenie przez Lanę ust. W wersji wciskanej przez jej wytwórnie miała być uosobieniem naturalnej, niczym niepoprawianej urody. A tymczasem więcej komentarzy dotyczy jej kaczego dziobka niż muzyki. Czarę goryczy przelał jednak występ w „Saturday Night Live”. Lana była bardzo zestresowana i nie radziła sobie ze śpiewaniem na żywo. Głos w tej sprawie zabrały również inne gwiazdy.Do krytykujących dołączyła aktorka Juliette Lewis: Wow, oglądanie tej”piosenkarki” w “SNL” jest jak oglądanie 12-latki udającej piosenkarkę w swoim pokoju. Lanę bronił Daniel Radcliffe: W komentarzach głównie poruszana jest kwestia jej przeszłości i rodziny oraz rzeczy, które nikogo nie powinny obchodzić. Nie uważam, by jej występ zasługiwał na taką reakcję.

RECENZJA

Patrząc na to, co dzieje się teraz, nie mogę uwierzyć, że jeszcze kilka miesięcy temu nikt Lany Del Rey nie znał. Dzisiaj jej nazwisko jest jednym z najgorętszych. Mówi się, że to do niej będzie należeć 2012 rok. Wrzucając do Internetu utwór „Video Games” wraz z ręcznie zmontowanym teledyskiem, w ciągu zaledwie kilku dni otworzyła sobie drzwi do międzynarodowej sławy. Zanim jednak wydała krążek „Born to Die” przyszedł skandal z okłamywaniem słuchaczy na temat przeszłości (pisałam o tym w artykule) i Lana musiała udowodnić, że nie jest tylko efektem świetnej strategii marketingowej swojej wytwórni, ale i wartą uwagi artystką. Od kilku dni na półkach sklepowych znaleźć można jej ‘debiutancki’ album. Zainteresowanie było ogromne. Płyta jest na ustach wszystkich. W Polsce w dniu premiery pokryła się złotem. Nie inaczej w innych krajach. Zostawmy więc dyskusje na temat jej przeszłości. Niech nie obchodzą nas jej powiększone usta. Zajmijmy się samą muzyką i sprawdźmy, czy faktycznie Lana zasługuje na miano największego objawienia sceny muzycznej ostatnich lat.

Kiedy tylko usłyszałam kilka jej kawałków myślałam, że pochodzi z Anglii. Nie od dziś wiadomo, że Anglicy uwielbiają sięgać i odświeżać brzmienia rodem z lat 60. i wcześniejszych dekad. Stamtąd pochodzi też wiele mainstreamowych artystek, które osiągnęły wielki sukces na całym świecie. Lana jest jednak z Ameryki. Inspiruje ją muzyka lat 60. Zręcznie łączy to z r&b, bluesem, indie popem. Można powiedzieć, że album „Born to Die” jest niedzisiejszy, ale mimo to może spodobać się i osobie dorosłej i 13-latce. Świetnie współgra to z wokalem artystki. Jej głos jest dziewczęcy, lekko zachrypnięty. Potrafi z niego korzystać. Czaruje głosem. W Lanie Del Rey pokładane były wielkie oczekiwania. Więc gdyby coś nie wyszło, rozczarowanie byłoby ogromne. Wokalistka popełniła jednak jeden znaczący błąd. Najmocniejsze utwory zostały umieszczone na początku płyty. Bardzo łatwo podzielić ją na dwie części. Z jednej strony mamy kompozycje, z których każda jest inna, niezwykła. Z drugiej natomiast zapychacze, które chociaż złe nie są i od biedy można posłuchać, wiele nie wnoszą. Całe to ‘lanowe’ szaleństwo wybuchło za sprawą utworu „Video Games”, więc nie będzie chyba zaskoczenia, że właśnie od niego zacznę. Kiedy pierwszy raz usłyszałam ten numer, nie mogłam się od niego uwolnić. Teraz jest tak samo. Uwielbiam. Piosenka ma wspaniałą melodię no i klimat. Melancholia, smutek. Lana cudnie uwodzi i hipnotyzuje słuchacza swoim głosem. Nie gorsze jest tytułowe „Born to Die”. Świetna retro pop produkcja. Jeszcze lepiej przedstawia się „Off to the Races”. O ile zapowiadające krążek utwory („Born to Die” oraz „Video Games”) były utrzymane w stylistyce lat 60. i odznaczały się nieco refleksyjnym klimatem, tak ta jest zupełnie inna. Lana sięgnęła po inspiracje muzyką r&b. Dodała do tego odrobinę hip hopu oraz dyskotekowy bit i wyszła energetyczna mieszanka wybuchowa. Styl śpiewania artystki również troszkę się zmienił. Brzmi tutaj bardzo dziewczęco, momentami dziecinnie a mimo to zadziornie. Jeszcze bardziej w ziemię wbija numer „National Anthem”. Podobnie jak wspomniane przed chwilą „Off to the Races” ma w sobie sporo z muzyki r&b i  hip hopu. Najbardziej urzekł mnie chóralnie odśpiewany refren. Słychać w tym wiele radości. Nie sposób przejść obojętnie obok tej piosenki. Podoba mi się też „Blue Jeans”. Kawałek jest oldskulowy. Bardzo łatwo wyodrębnić refren – Lana śpiewa w nim wyższym, nie pozbawionym uroku głosem. A co z resztą? Wyróżnić mogę jeszcze jedynie „Carmen”. Na początku nie zwracałam na nią większej uwagi. Wśród pozostałych wyróżnia się  tym, że jest jakby żywcem wyjęta z jakiegoś musicalu. Lana troszkę szepce, innym razem śpiewa nieco dziecinnym głosikiem. Świetnie moduluje swój wokal. Warto zwrócić uwagę na teksty. Jest tu co nieco o pieniądzach („National Anthem”), smutku („Dark Paradise”, „Summertime Sadness”). Ale przede wszystkim o miłości. Moim faworytem jeśli chodzi o warstwę tekstową jest „Video Games”. Swinging inthe backyard Pull up in your fast car Whistling my name (PL: Huśtanie się w podwórzu, Przesiadywanie w twym szybkim wozie, Wygwizdywanie mojego imienia).To oczywiście tylko mała próbka tego, co znajdziemy dalej.

„Born to Die” to jedna z najbardziej wyczekiwanych płyt ostatnich miesięcy. Lana jest już nie mniej sławna niż Lady GaGa czy Katy Perry (ale o ile lepsza!). Jej album został niemal perfekcyjnie wyprodukowany. Kilka obecnych tu kawałków mogę słuchać godzinami. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że nim dojdziemy do połowy, to, co nas zachwyciło (muzyka, wokal Lany) nie robi już takiego wrażenia jak wcześniej. Słuchacz przyzwyczaja się i zaczyna troszkę nudzić. Nie mówię jednak, że płyta Del Rey zawodzi. Po prostu poprzeczka została postawiona bardzo wysoko i artystka niekoniecznie temu podołała. Mimo wszystko jest to solidny, popowy produkt, który pewnie na długo zostanie w moich głośnikach. Oby więcej takich debiutów.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *