#403, 404, 405, 406 Placebo “Black Market Music” (2000) & “Sleeping with Ghosts” (2003) & “Meds” (2006) & “Battle for the Sun” (2009)


Historia moja i zespołu Placebo sięga 2010 roku, kiedy to w zwiastunie filmu “Daybreakers” usłyszałam ich cover “Running Up That Hill”. Minęło jednak trochę czasu (a dokładniej – dwa lata), zanim zdecydowałam się sięgnąć po ich dyskografię. Zaczęłam od debiutanckiego krążka “Placebo” (całkiem niezły, ale nieczęsto do niego wracam), potem przyszła kolej na “Without You I’m Nothing”, w którym się zakochałam. Do tego stopnia, że po kolejne albumy grupy sięgnęłam dopiero po czasie. Dziś prezentuję wam (mini)recenzje czterech kolejnych płyt Placebo i zapowiadam, że już w przyszłym roku poznacie moje zdanie o najnowszym – “Loud Like Love”. Enjoy!

Tylko dwa lata dzielą albumy “Without You I’m Nothing” i “Black Market Music”. To niewiele, biorąc pod uwagę fakt, że poprzednią płytę trzeba było wypromować, zadowolić fanów występami i zebrać inspiracje do stworzenia kolejnych utworów. Placebo pracowali jednak intensywnie i szybko wydali swój trzeci krążek. Intryguje już jego sam tytuł. “Black Market Music” tłumaczyć możemy jako muzykę z czarnego rynku. Czyżby nowe kompozycje grupy były nielegalne? Niedozwolone? Sami przyznacie, że to kusi jeszcze bardziej. W czasach piosenek opowiadających o wielkich, spełnionych miłościach i niekończącej się zabawie, Placebo poszli znacznie dalej. Zespół w swoich utworach porusza ważne kwestie społeczne oraz komentuje otaczającą ich rzeczywistość. Wokalista, Brian Molko, śpiewa również o samotności i nieszczęśliwej miłości. Melancholijnie było już na “Without You I’m Nothing”. Na “Black Market Music” jest ciemniej i mroczniej. Jeśli chodzi o samą muzykę, podoba mi się to, że zespół nie bał się eksperymentować. W “Taste in Men” do ostrych gitar dodali lekką elektronikę. Otrzymali piosenkę nieco psychodeliczną i zwracającą uwagę. W “Spite&Malice” zaszaleli jeszcze bardziej. Placebo zaprosili do współpracy Justina Warfielda, który wniósł do utworu powiew… hip hopu! Jednak kolejne kompozycje to typowe dla zespołu melodie. Czyli nuda? W żadnym wypadku. Bardzo dobre wrażenie robią ballady. Moją ulubioną jest kojące, subtelne “Blue American”. Uwielbiam ten kawałek już od kilku lat. Nie wyobrażam sobie twórczości Placebo bez niego. Świetnie wypada też opowiadające o samotności “Peeping Tom”, delikatne (z początku) “Passive Aggressive” oraz stonowane “Narcoleptic”. Aby nie było tak spokojnie, zespół przygotował kilka dynamicznych kompozycji. Warto posłuchać “Special K”. Czym jest tytułowe K? To ketemina, używka powodująca m.in. uczucie odrealnienia. W “Special K” Brian porównuje jej działanie do miłosnych problemów. Polecam również poruszające kwestię niewolnictwa i niezależności “Slave to the Wage”, “Haemoglobin” (w którym wokal Molko został poddany lekkiej obróbce), lżejsze i wydawałoby się pogodne “Commercial For Levi”, w którym największe wrażenia robi błagalny ton głosu Braina, kiedy śpiewa Please, don’t die (PL: proszę, nie umieraj). Zanim wyłączycie album po ostatnich dźwiękach “Peeping Tom”, polecam zaczekać na ukryty utwór – surowe, niepokojące “Black Market Blood” (piękne smyczki!). Trzeci krążek Placebo jest świetną płytą. Działa tak jak narkotyki, które od czasu do czasu przywoływane są tekstach grupy – łatwo się uzależnić. Jednak w tym przypadku odwyk nie jest potrzebny.

 

 

Chyba w życiu każdego zespołu następuje moment, w którym jego członkowie zastanawiają się, czego właściwie chcą. Rozmyślają nad brzmieniem, nad warstwą liryczną. No i potrafią zdać sobie sprawę, że to, co budziło zachwyt raz, drugi, trzeci, nie koniecznie zdobędzie poklask po raz czwarty. Nad brzmieniem albumu “Sleeping With Ghosts” czuwał Jim Abbiss, który nie tyle pracował nad płytami m.in. Adele czy Editors, ale i brał udział przy remiksowaniu utworów. I to słychać. Dodał do muzyki zespołu nieco elektronicznych elementów. Sprawiło to, że płyta jest lżejsza i bardziej radiowa od pozostałych trzech. Miejsce konkretnego, brudnego, gitarowego grania zajęły syntezatory. Zaczyna się zaskakująco i obiecująco. “Sleeping With Ghosts” otwiera hałaśliwe, agresywne, instrumentalne intro “Bulletproof Cupid”. Wydawałoby się, że zapowiada ono równie głośny krążek. Nie dajcie się zmylić! Jedynie kilka piosenek przywodzi na myśl poprzednie kompozycje grupy. Należą do nich “This Picture” oraz żywiołowe “The Bitter End”, które jest nie tylko wizytówką “Sleeping With Ghosts”, ale i jednym z najbardziej rozpoznawanych nagrań Placebo. Tym, co zawsze dobrze zespołowi wychodziło, są ballady. Jedną z nich jest tytułowe “Sleeping With Ghosts”. Mimo naprawdę ładnej melodii nie dostarcza tylu emocji co “The Crawl” czy “Peeping Tom”. Bardziej rockowe, ale wciąż charakteryzujące się spokojniejszym klimatem jest “Special Needs”. Oba te utwory są piosenkami poprawnymi. Po prostu. Lepsze balladowe kompozycje Placebo zostawili nam na koniec. Jedną z nich jest gorzkie, elektroniczne “Protect Me From What I Want”. Drugą zaś niesamowicie delikatne “Centrefold”, której największym atutem jest Brian. Jego wokal przepełniony jest bólem i rozpaczą. Nie przepadam za melodyjnym, choć pozbawionym wyrazu “English Summer Rain”, w którym nieco irytują fragmenty, kiedy głos Molko został poddany komputerowej obróbce. Kto jak kto, ale on takich zabiegów nie potrzebuje. Zaskakuje (niekoniecznie pozytywnie) elektroniczne “Something Rotten”, w którego klimacie starano się przywołać ducha psychodelicznych utworów zespołu ze starszych płyt. Niestety, na próżno. “Something Rotten” brzmi trochę jak parodia dawnego Placebo. Nie przepadam również za zbyt banalnym “I’ll Be Yours”, które z drobnymi zmianami mogą nagrywać gwiazdy muzyki pop, a nie rockowy zespół. Honor elektroniczno-rockowych kawałków ratuje “Plasticine”. Gitary świetnie w tym przypadku komponują się z klawiszami. Album “Sleeping With Ghosts” zaczyna się naprawdę ostro. Później jednak nieco siada, by ponownie przykuć naszą uwagę dwoma udanymi balladami. Chociaż po czwartym krążku nie skreślam Placebo i nie gadam, że zespół się już skończył, jestem nieco zawiedziona. Od takiej grupy oczekuje się nie tylko mocnych piosenek, ale i emocji, które te nagrania mogą w nas wywoływać. Tu mi tego zabrakło.

 

Po nieźle wyprodukowanej, ale nie przynoszącej utworów w stylu wyśmienitych “Passive Aggressive” czy “Without You I’m Nothing” płycie “Sleeping With Ghosts”, podczas której słuchania niektórzy mogli – idąc tropem tytułu – zasnąć, Placebo serwują nam lekarstwo w postaci “Meds”. Stało przed zespołem trudne zadanie. Musieli udowodnić, że ich mały, ale znaczący, spadek formy był tylko chwilowy. I udało im się to. “Meds” to, podobnie jak poprzednik, album lżejszy i bardziej przystępny od pierwszych, ale posiadający dużo mocy i potencjału. Na żadnej z pozostałych płyt zespół nie miał tyle duetów. Tytułowe nagranie “Meds” urozmaica znana z zespołu The Kills Alison Mosshart. Można by rzecz: co ona się udziela. Jednak powtarzane przez nią zmysłowym głosem słowa Baby, did you forget to take your meds? (PL: Kochanie, czy zapomniałeś wziąć swoje leki?) w kontekście całej piosenki są znaczące. W zaczynającym się spokojnie, ale urozmaicanym chwilę później gitarami “Broken Promise” pojawia się Michael Stip (R.E.M.). Fanów starszych nagrań zespołu na pewno zadowoli rozkręcające się powoli, ale będące petardą “Infra-Red”; wpadające w ucho “Drag” (stonowane zwrotki, mocniejszy refren); gitarowe, energiczne “Because I Want You” oraz “One of a Kind”. Ktoś, kto nie boi się muzycznych eksperymentów, może śmiało sięgnąć po nieco kosmiczne “Space Monkey”, w którym uwagę przykuwa poddany obróbce, hipnotyzujący wokal Molko. Bardziej popowe niż rockowe jest jednostajne “Follow the Cops Back Home”. Utwór “Post Blue” ma tak chwytliwą i prostą melodię, że nie trudno go zanucić. Zaskakuje również “In the Cold Light of the Morning” – niesamowicie chłodne, ale nastrojowe nagranie, w którym gitary zostały zepchnięte w kąt przez klawisze. Może fani Placebo zrobią teraz wielkie oczy, ale moim zdaniem jest to jedna z najlepszych kompozycji grupy. W porównaniu do poprzednich płyt, na “Meds” mało ballad. Spokojne “Pierrot the Clown”, mimo tekstu opowiadającym o mężczyźnie nieustannie ranionym przez kobietę, ma całkiem pozytywną melodię. Placebo żegnają się ze słuchaczami utworem “Song to Say Goodbye”. To piosenka, która uwagę zwraca przede wszystkim warstwą liryczną – jest bowiem skierowana do człowieka, którego nałogi mogą doprowadzić nawet do śmierci. Eksperymenty z elektroniką zespół zaczął już na “Black Market Music”. Wówczas komputerowe wstawki pojawiły się bardzo małej ilości utworów. Dalej Placebo poszli na “Sleeping With Ghosts”. Niestety, elektroniczne dźwięki sprawiły, że Placebo stracili wiarygodność. Zaś na “Meds” gitarowe, ostre brzmienie oraz syntezatory zostały świetnie wyważone.

 

 

Szósty studyjny album Placebo posiada bardzo ciekawy tytuł. “Battle For the Sun” – czyli bitwa o Słońce. Czy zespół, który dotąd kojarzony był z ciemnymi, psychodelicznymi piosenkami postanowił zmienić swój styl i, co chyba najważniejsze w kontekście tej grupy, klimat nagrań? Ja powiem może tak – z mroku Placebo wyszli, ale nie oznacza to, że ich nowe utwory charakteryzują się pogodnym, radosnym brzmieniem. Jest dynamicznie i żywiołowo, czasem bardziej pop rockowo niż rockowo, ale nie da się zapomnieć, że Placebo to wciąż Placebo. Już może nie fanatycy ostrego, ciężkiego grania, ale wciąż świadomi swoich wartości muzycy. To,  co podoba mi się na “Battle For the Sun” to dość duża rozpiętość instrumentów – od gitar i perkusji, przez instrumenty dęte i smyczki po syntezatory. Krążek otwiera “Kitty Litter” – muzyczna petarda, która z pewnością świetnie sprawdzałaby się na koncertach. Porywa tłumy. Ciekawie zaczyna się “Ashtray Heart”. Chórek oraz nie za ostra melodia sprawiają, że piosenka wpada w ucho i mogłaby stać się przebojem. Podobnie jak tytułowe “Battle For the Sun” czy “For What It’s Worth”. Całkiem nieźle prezentuje się utwór “Speak in Tonuges”. Z początku spokojny, rozkręca się stopniowo. Interesującym, ale i nieco słodkim urozmaiceniem jest chórek. Szokuje “Julien”. Kiedy pierwszy raz sięgnęłam po ten kawałek, myślałam, że pomyliłam zespoły. Elektroniczna, taneczna muzyka, ledwie słyszalny głos Briana. Tego się po Placebo nie spodziewałam. Na szczęście grupa nie oszalała i w porę dodała partie gitar a nawet… skrzypiec. Nie za dużo wrażeń jak na jeden kawałek? Moje serce szybko zdobyło spokojne, urocze (dziwnie to słówko brzmi w kontekście Placebo) “Happy You’re Gone” oraz “Kings of Medicine”, w którym grupa sięgnęła po wspominane na początku instrumenty dęte. Wprawdzie nie dużo, bo w końcu Placebo to zespół rockowy. Album “Battle For the Sun” złą płytą nie jest. Nie jest jednak albumem wybitnym. Nawet nie zbliżył się do “Without You I’m Nothing”. Zawiera jednak kilka udanych kompozycji. Z drugiej strony znalazłam tu parę takich utworów, do których często wracać nie będę. Krótko mówiąc – przeciętna płyta nieprzeciętnego zespołu.

 

10 Replies to “#403, 404, 405, 406 Placebo “Black Market Music” (2000) & “Sleeping with Ghosts” (2003) & “Meds” (2006) & “Battle for the Sun” (2009)”

  1. Super ze wzielas sie za Placebo. Ja tez mialem kiedys problem by sie przelamac i posluchac chociaz jednej ich piosenki, ale gdy to zrobilem to z ich muzyka zostalem do dzisiaj. Dla mnie Meds, ale szkoda ze na recenzje ich najnowszego krazka trzeba bedzie czekac az do przyszlego roku.

Odpowiedz na „justysia_koninAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *