#442 The Black Keys “El Camino” (2011)

“El Camino”, czyli tłumacząc z hiszpańskiego na polski Sposób, to siódmy studyjny album amerykańskiego duetu The Black Keys. Tytuł bardzo trafny, bo ostatnia jak na razie płyta Dana Auerbacha i Patricka Carney’a jest synonimem sposobu na szybkie zdobycie popularności. Co takiego się wydarzyło, że grający dotąd w małych koncertowych halach zespół zaczął wypełniać po brzegi wielotysięczne areny po obu stronach Oceanu?

Z twórczością The Black Keys zapoznałam się szybko, ale z zachowaniem chronologii. Dlatego też po połknięciu ich debiutanckiego krążka, bardzo dobrego “The Big Come Up”, nie przyszło mi od razu na słuchanie “El Camino”. W sumie dobrze, bo nie musiałam spędzić pół wieczora na głowienie się, czy jest to album faktycznie tego samego zespołu. Różnica jest kolosalna.

Trzy pierwsze płyty w dyskografii amerykańskiego duetu ze stanu Ohio, “The Big Come Up”; “Thickfreakness” oraz “Rubber Factory”, były dla mnie powiewem świeżego powietrza na rockowej scenie. Dan i Patrick zręcznie połączyli ze sobą garażowy rock i blues, otrzymując mieszankę interesującą i unikalną. Nudzić zaczęło mnie to dopiero na wydanym w 2006 roku “Magic Potion”, z którego, by było zabawniej, pochodzi jedna z moich ulubionych piosenek bandu – “Goodbye Babylon”. Przełomem w twórczości The Black Keys było spotkanie z producentem Danger Mousem, który wprowadził klawisze do muzyki duetu (“Attack & Release”, 2008 rok). Na chwilę ukrywający się pod tym osobliwym pseudonimem Brian Burton zniknął, gdy nagrywany był krążek “Brothers”, by powrócić i współtworzyć najbardziej melodyjny album The Black Keys – “El Camino”.

Siódma studyjna płyta Dana i Patricka jest mniej surowa i nie tak brudna jak pierwsze. Zespół nieco oddalił się od garażowych i bluesowych klimatów na rzecz rytmów przywodzących na myśl lata 60. i 70. Jest łagodniej, ale nadal żywiołowo i energicznie. Nowe piosenki The Black Keys mają wygładzone brzmienie, co sprawia, że bardziej niż  osobom na co dzień wybierającym mocniejsze melodie, polecić je mogę fanom lżejszych dźwięków. O ile na pierwszych płytach mało która piosenka The Black Keys posiadała wyraźnie zarysowany refren (ba! żeby chociaż go posiadała), tak na “El Camino” stanowi on o sile i przebojowości danego kawałka.

Po włączeniu płyty spotkała mnie niespodzianka. Piosenkę “Lonely Boy” kojarzę od dawna, ale nie wiedziałam, że pochodzi ona z repertuaru The Black Keys. Ta skoczna, nieco taneczna kompozycja o radiowej długości i wpadającym w ucho refrenem nie należy do moich ulubionych nagrań z “El Camino”, ale lubię do niej wracać. Skoro nie zachwycam się “Lonely Boy”, to jakie utwory wywarły na mnie największe wrażenie?

Do mojej czołówki należy gitarowe, niezbyt skomplikowane “Dead and Gone”, które, zgaduję, robi niezłą furorę na koncertach. Być może ze względu na prosty tekst i powtarzane wielokrotnie frazy oh oh oh, których zanucenie nie powinno stanowić dla nikogo problemu. Warto zwrócić również uwagę na chórek. Zaskoczeniem dla mnie jest spokojna i akustyczna (z początku) kompozycja “Little Black Submarines”. Dan może i sprawdza się lepiej w szybszych, ostrzejszych utworach, bo wtedy może pokazać, że dysponuje mocnym głosem, ale w tym kawałku brzmi równie dobrze. Podoba mi się pomysł duetu co do tego, by po jakimś czasie podkręcić tempo i wprowadzić bardziej rockowe brzmienie do delikatnego “Little Black Submarines”. Uwielbiam również takie piosenki jak “Sister”, niesamowicie energetyczne “Hell of a Season” czy będące jednym z najostrzejszych nagrań  na “El Camino”, lekko psychodeliczne, hałaśliwe “Money Maker”.

Co jeszcze przygotował dla nas amerykański duet na swojej siódmej, niesamowicie krótkiej płycie? Chociażby nie odstające od innych utworów “Run Right Back” czy “Nova Baby”. Warto sięgnąć po przebojowe “Gold on the Ceiling”, w którym to w refrenie Dan wspierany jest przez żeńskie wokale oraz zamykające krążek, stonowane, nie tylko nie pozbawione bluesowego pierwiastka, ale i zawierające w sobie elementy funku “Mind Eraser”. Jeśli miałabym wybrać jeden utwór, który podoba mi się najmniej, wskazałabym na “Stop Stop”, które zachwyca mnie świetnymi zwrotkami, ale trochę irytuje chwytliwym, lecz średnio udanym, banalnym refrenem.

Po pierwszym przesłuchaniu płyty “El Camino” The Black Keys byłam zażenowana. Serio. Uderzało mnie to, że duet im bardziej zdobywał popularność na całym świecie, tym bardziej wygładzał swoje brzmienie i odchodził od stylistyki, za którą go polubiłam. Utwory, które znalazły się na siódmym krążku The Black Keys ociekają komercją. Jednak szybko przestałam być na chłopaków zła. Zrozumiałam, że każdy potrzebuje w życiu odmiany; stagnacja nie jest zdrowa. “El Camino” słucha się niezwykle przyjemnie. Dużo bardziej podchodzi mi ten krążek aniżeli “Magic Potion” czy “Attack & Release”. Poprawia mi humor. Pytanie, co The Black Keys zaprezentują nam na kolejnym albumie. Jeśli coś równie dobrego, to będę przeszczęśliwa.

13 Replies to “#442 The Black Keys “El Camino” (2011)”

  1. Wszyscy piszą, że nie znają, a ja znam 🙂 Świetny zespół, miło ich będzie usłyszeć na Open’erze. Z “El Camino” najbardziej lubię oczywiście “Lonely Boy”, “Little Black Submarine” (szczególnie drugą część utworu) i “Hell of A Season”, ale właściwie nie ma na tym albumie złych utworów. Tym, którzy dopiero teraz usłyszeli o The Black Keys polecam ich poprzedni album – “Brothers” – moim zdaniem jeszcze lepszy.

    Zapraszam do mnie na nową recenzję – http://kakofoniczny.blogspot.com/

  2. Przesłuchałam “Little Black Submarines” i podoba mi się od momentu, gdy włączają się instrumenty. Bardzo ładnie brzmi głos wokalisty. Zastanawiam się czy nie przesłuchać całego albumu.

    Zapraszam na nową recenzję (The Pretty Reckless – Going to Hell) na blogu http://namuzowani.blog.onet.pl

  3. Z nazwy zespołu nie znam, ale włączyłam ich piosenki i natknęłam chyba się na parę. Naprawdę zespół warty uwagi, robiący nie banalną muzę. Dlaczego ich się nie docenia, dlaczego w telewizji można tylko usłyszeć o Bieberze? Dzisiejszy świat jest tak zapchany pieniędzmi, że czasami mam tego dość. U mnie nowa notka serdecznie zapraszam outerspace

  4. Według mnie to znakomity album, od niego zaczęłam swoją przygodę z The Black Keys. Kocham każdy utwór bez wyjątku, uwielbiam wracać do tych dźwięków 🙂

    Zapraszam na nową recenzję.

  5. Zespołu oczywiście nie znam, ale twoja recenzja aż zachęca do przesłuchania chociażby kilku utworów z tej płyty. Ale może dlatego nie słyszałem, bo nie słychać o nim w ogóle w radio i mediach,a twoja recenzja mówi, że zespół to cudo, więc może być ciekawie.

Odpowiedz na „~michalo9846Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *