#463 Kelis “Food” (2014)

Dobre cztery lata musieliśmy czekać na nowy album Kelis – wokalistki, która kiedyś wymieniana była jednym tchem wśród najważniejszych postaci sceny r&b. Dziś jej gwiazda niestety już przygasła, ale nie możemy dopuścić do tego, by o twórczyni takich przebojów jak “Milkshake” czy “Trick Me” świat zapomniał. Tym bardziej, że powraca z tak smakowitym krążkiem. Płyta “FOOD” wydana została przez szanowaną brytyjską wytwórnię Ninja Tune, która słynie z dawania artystom wolności artystycznej i wspierania ich muzycznych wyborów. Bo w końcu liczy się muzyka a nie matematyka. Słuchacze mają już dość muzycznych fast foodów i chętnie sięgają po wyrafinowane dania.

Jak już wspomniałam na początku, kilka lat temu Kelis była jedną z najpopularniejszych wokalistek r&b. Można zaryzykować stwierdzeniem, że uczestniczyła w tworzeniu nowych trendów w tym gatunku. Mieszała r&b z hip hopem; atakowała szybko wkręcającymi się melodiami; stworzyła obraz pewnej siebie kobiety. Warto w tym miejscu zapoznać się z takimi jej albumami jak “Tasty” czy “Wanderland”. Z  czasem w muzyce nastał czas tanecznych utworów łączących w sobie wpływy elektroniki czy klubowych rytmów. Takie artystki jak chociażby Brandy czy Monica odeszły w zapomnienie. Kelis nie chciała podzielić ich losu i podjęła najgorszą decyzję w swoim życiu – nagrała przesiąkniętą mało oryginalną elektroniką, housem i płytkim popem płytę “Flesh Tone”. O kilka lat za późno! Wszystko jednak wygląda na to, że sama Kelis nie czuła się dobrze w ciele klubowej divy. Album “FOOD” to zupełnie inna (muzyczna) bajka.

Podczas słuchania najnowszego krążka artystki, w mojej głowie narodziło się stwierdzenie, że na pierwszych czterech płytach Kelis tworzyła coś swojego, na “Flesh Tone” sięgnęła po nowoczesne dźwięki by dogonić konkurencję, a przy “FOOD” stwierdziła, że wyścig ten nie ma sensu i zamiast ciągle patrzeć w przyszłość lepiej przypomnieć sobie, co było wcześniej. Szósty album Amerykanki to swoiste back to basics. Nawiązując swobodnie do tytułu płyty, możemy powiedzieć, że Kelis zaprasza nas do swojej kuchni na pokaz gotowania. Przyrządza smaczne danie z takich składników jak funk, soul, wyrafinowane r&b. Całość polewa gęstym sosem retro. Nie zapomina również o ładnej elektronicznej dekoracji, która w żadnym wypadku nie zmienia smaku całej potrawy.

Ponoć to właśnie śniadanie jest najważniejszym posiłkiem w ciągu dnia. Nic więc dziwnego, że muzyczna uczta u Kelis rozpoczyna się od nagrania “Breakfast” – ciekawej piosenki, w której na początku usłyszeć możemy głosy dzieci. W dalszej części utworu Kelis towarzyszy niesamowity kobiecy, nadający “Breakfast” nieco lekkości, chórek. Warto zwrócić uwagę w tym kawałku na fragmenty, kiedy to raz po raz pojawiają się orkiestrowe elementy. Przyjemne, lekkostrawne rozpoczęcie przygody z “FOOD”.

Znane już od kilku miesięcy funkowo-rhythm’and’bluesowy “Jerk Ribs” wzmogło mój apetyt na nową muzykę Amerykanki. Z czasem moja sympatia do tego numeru nie zmalała. Wręcz przeciwnie. Ta świetnie nie tylko zaśpiewana, ale przede wszystkim zagrana piosenka jest jednym z najmocniejszych punktów tej płyty. Mniej podoba mi się urozmaicone szczyptą elektroniki i posiadające taneczny podkład “Forever Be”. Po ostatnich taktach tego kawałka schodzimy z parkietu by posłuchać czarującego, eleganckiego “Floyd”, mającego w sobie coś z muzyki soul czy gospel, ale jednocześnie niepozbawionego pierwiastka pewnej tajemnicy czy garści mroku. Świetnie wypada piosenka “Runnin'”, w której to moje serce skradły dźwięki gitary i miarowe uderzenia perkusji, tworzące niesamowity nocny klimat tego numeru. Więcej Słońca znajdziemy w orkiestrowym “Hooch” czy imprezowym (a co!) “Cobbler”, w którym muzyka przywodzi mi na myśl afrykańskie rytmy. W zupełnie innym kierunku zmierza stonowane, akustyczne “Bless the Telephone”.

Nie potrafię uwolnić się od zawadiackiego “Friday Fish Fry” czy “Change”, które przez wpływy muzyki elektronicznej brzmi jak nagranie z albumu “Flesh Tone”. Błyszczałoby z pewnością na tle pozostałych z poprzedniego krążka Kelis. Warto sięgnąć również po trzy utwory, które artystka przygotowała na sam koniec swojej uczty. Orkiestrowe “Rumble” w pewnym stopniu kojarzy mi się z twórczością Eryki Badu. W jazzującym “Biscuits N’ Gravy” Kelis pokazuje nam się ze spokojniejszej strony i wprowadza słuchacza w nieco melancholijny klimat. Na deser artystka zostawiła dla nas naprawdę piękną i wciągającą kompozycję “Dreamer”, odznaczającą się iście bondowskim nastrojem.

Przejście Kelis do Ninja Tune jest chyba najlepszym, że się tak wyrażę, transferem tego roku. Płyta, jaką artystka nagrała w barwach tej wytwórni, z pewnością znajdzie się w niejednym zestawieniu najlepszych krążków 2014 roku. W moim również nie przepadnie. Uwielbiam jeść, a album “FOOD” z powodzeniem zastąpi mi nawet najpyszniejsze danie. Kelis z powodzeniem zakończyła swoje “Kuchenne rewolucje” i od razu stała się “Master Chefem”.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *