Naprawdę nazywa się John Anthony Gillis, przyszedł na świat w mieście, w którym Eminem stawiał swoje pierwsze kroki na scenie, ma polskie korzenie i dziewięcioro rodzeństwa – Jack White, jeden z najważniejszych wokalistów i gitarzystów naszych czasów. Chociaż w muzyce siedzi już dobre dwadzieścia lat, tegoroczny album “Lazaretto” jest dopiero jego drugim solowym popisem. Nie można mu mieć tego za złe. Kto jak kto, ale Jack White nie rozstaje się z gitarą, a do głowy ciągle wpadają mu nowe pomysły, jak można spożytkować ogromne pokłady talentu, jakie w nim drzemią. Czy to solowa płyta, czy też nagrana z kolejnym zespołem – na muzykę podpisaną jego nazwiskiem się po prostu czeka.
Jack szerszej publiczności znany jest głównie z duetu The White Stripes, który założył ze swoją żoną Meg (to po niej przyjął nazwisko White). Ciekawe jest to, że początkowo para utrzymywała, że jest rodzeństwem. Dwójka artystów nagrała razem sześć płyt i na zawsze zapisała się w historii muzyki, serwując nam takie przeboje jak “Seven Nation Army” czy “Blue Orchid”. W tym samym czasie, kiedy Jack działał w The White Stripes, powołał do życia dwa inne zespoły – The Raconteurs oraz The Dead Weather. Sami chyba przyznacie, że nie można się z nim nudzić. Nigdy nie wiadomo, jakim innym muzycznym projektem zaskoczy nas tym razem.
Krążek “Lazaretto” jest następcą wydanej przed dwoma laty płyty “Blunderbuss”. Solowy debiut White’a zbierał dobre recenzje i przez wielu uznawany jest za jedno z najważniejszych wydawnictw 2012 roku. Zgaduję, że presja, by “Lazaretto” przebiło poprzedni krążek, była ogromna. Jack White od lat jest wierny swoim rock & rollowym ideałom. Na nowym albumie nie zaszalał z brzmieniem, nie próbował bawić się z modną elektroniką czy zapraszać do współpracy raperów (choć, jak przyznaje w wywiadach, ceni Jay’a Z i Kanyego Westa). Jego piosenki są połączeniem bluesa i rocka z folkowymi inspiracjami oraz elementami country.
Geniusz White’a, wokalisty charakteryzującego się chłopięcym i nieco łobuzerskim wokalem, najlepiej chyba przedstawić na przykładzie utworu tytułowego – “Lazaretto”. Przebojowa piosenka, zachwycająca przede wszystkim gitarowymi solówkami, powstała w ekspresowym tempie. Nagrać w trzy godziny taki kawałek? To tylko pokazuje, że Jack to facet konkretny i pewny siebie. Podoba mi się to, że utwór ten nie jest jednostajny. Ostry początek, z prawe wykrzyczanymi przez White’a zwrotkami płynnie przechodzi w jazgotliwe i nieco tylko spokojniejsze dźwięki wzbogacone o smyczki.
Płytę otwiera bluesowo rockowa piosenka o intrygującym tytule – “Three Woman”. Na którą z kobiet zdecyduje się Jack? Wybierze brunetkę, blondynkę czy może rudą? Odpowiedź na to pytanie nie jest istotna. Ważna jest tu lekka, chwytliwa muzyka, która w dużej mierze powstała dzięki swobodnej grze pianina. Do gustu przypadło mi łagodne “Temporary Ground”, w którym pojawia się żeński wokal. Należy on do Lillie Mar Rische. Muszę przyznać, że ma ona ciekawą barwę głosu – coś pomiędzy Norą Jones a Sią. Sama kompozycja należy do najlepszych na “Lazaretto”. Porwała mnie swoimi zapożyczeniami z muzyki country i wiejskim klimatem. Interesująco wypadają mroczniejsze, psychodeliczne “Would You Fight For My Love?” oraz instrumentalne, głośne “High Ball Stepper”.
“Just One Drink” należy do moich ulubionych piosenek na “Lazaretto”. Podoba mi się barowy klimat tego nagrania, melodia (to pianino!) oraz pomysł wplecenia w to wszystko kobiecego wokalu. Nie potrafię natomiast przekonać się do zbyt ułożonego, zbyt wygładzonego “Alone in My Home”, które następuje po “Just One Drink”. Ale to tylko chwilowy spadek formy. Spokojniej jest również w “Entitlement”. Piosenka ta jednak z poprzedniczką wygrywa melancholijną atmosferą, w którą nas wprowadza, oraz melodią zbudowaną na dźwiękach harfy czy mandoliny. Ponownie bardziej rockowo robi się w “The Black Bat Licorice”. Warto zwrócić w tym utworze uwagę na samego White’a, który bawi się głosem. Ostatnie dwie kompozycje, jakie weszły w skład “Lazaretto”, nie mają stadionowego zacięcia. Zarówno brzmiące jak połączenie klasycznego folk rocka z funkowym zacięciem “I Think I Found the Culprit” jak i (rozpoczynające się krukaniem) przywołujące ducha lat 60. “Want and Able” nie są energicznymi, dynamicznymi piosenkami, ale słucha się ich świetnie.
You drink water, I drink gasoline (PL: Ty pijesz wodę, ja piję benzynę)
śpiewa w utworze “Just One Drink” Jack White. Coś w tym musi być, bo energia, z jaką artysta podchodzi do każdego muzycznego projektu jest wręcz niewyobrażalna. Biorąc pod uwagę wysokie koszty paliwa, jeszcze długo wokalista i gitarzysta pozostanie dla wielu niedoścignionym wzorem. Jego druga płyta, “Lazaretto”, to krążek ciekawy i wpadający w ucho.
Z tej płyty znam jedynie kawałek tytułowy, ale powoli zabieram się za dyskografię The White Stripes”. Znam już “Elephant”, ale płyta ta nie powaliła mnie na kolana. // NAMUZOWANI
Dla mnie Jack White to geniusz! Żałuję, że nie pojechałam na Open’era kiedy występował, gdybym mogła cofnąć czas na pewno bym tam była, ale sądząc po tym ile razy występował w Gdyni to pewnie pojawi się jeszcze nie raz. Musiałam zadowolić się jedynie transmisją w internecie. ,,Lazaretto” uwielbiam, dla mnie cały album jest wspaniały, fantastyczny, rewelacyjny…
// http://www.Music-Rocket.blogspot.com
Fajna piosenka 😉 Na dzisiejszy wieczór będzie idealna 😀
+zapraszam do mnie na nową recenzję w wolnej chwili: http://wyznania-czytelniczki.blog.pl/
Interesujący, nieco przybrudzony album. Kawałek tytułowy jest świetny, do reszty muszę się jeszcze przekonać.
super okładka płyty i album, genialny nagłowek
u mnie NN http://www.hot-hit-lista.blogspot.com
O zmiana wyglądu? Ładnie wygląda 😀
Nie kojarzę muzyki tego pana, niestety, ale chętnie poslucham 🙂
Serdecznie zapraszam na nowy post na MUZYCZNE-OPINIE.blogspot.com
A w nim moja muzyczna historia!
Pozdrawiam, Asia!
Nie znam artysty, ale kawałek fajny i Twoja recenzja przekonała mnie by zapoznać się bliżej z jego twórczością, i jest fajnym piosenkarzem 🙂
mlwdragon.blogspot.com
historiaadam.blogspot.com
Kompletnie nie znam zespoły bo nie za bardzo lubię takiej muzyki.
Nie znam twórczości tego pana, ale po Twojej recenzji chyba się z nią zapoznam. 🙂
Pozdrawiam! [bruisesly.blogspot.com]
White’owi na prawdę udała się ta płyta. Warto jej posłuchać zwłaszcza, że Jack nie utracił zacięcia, które cechuje chłopaków grających jeszcze w piwnicy u kumpla :D. Moim zdaniem, ten wpis na temat tej płyty nie jest najbardziej udany. Dotyka kwestii związanych z płytą dopiero gdzieś w połowie i jest zbyt jednostronny.
http://inkaust.blog.onet.pl/
Dzięki za komentarz.
Taki jest po prostu styl moich recenzji. Na początku zawsze staram się przedstawić czytelnikom sylwetkę danego artysty, a dopiero potem przejść do samych kompozycji.
A że jednostronny – widział ktoś coś takiego jak obiektywne recenzje? 😉
Nowa recenzja: “1000 Forms of Fear” Sia @ http://Fizzz-Reviews.blogspot.com
Zapraszam na nową recenzję (The Black Eyed Peas – Boom Boom Pow) na blogu http://namuzowani.blog.onet.pl/
Nie znam go i na razie jakoś nie ciągnie mnie do zapoznania się z jego twórczością.
Widzę nowy wygląd. Ostatnio chyba stawiasz na mroczniejszy look 😀
Przesłuchałam parę utworów z ciekawości. Nic nie skojarzyłam z wyjątkiem „Seven Nation Army”. Przewija się jeden motyw, który coś mi przypomina.
Nowy Post
http://duskab.blogspot.com/2014/07/nie-jestes-dziwna-tylko-jeszcze-sie-nie.html
ZAPRASZAM.