#556 Kelly Clarkson “Piece by Piece” (2015)

Kawałek po kawałku Kelly Clarkson budowała swoje małe muzyczne imperium. Sukces utworu “A Moment Like This”, bestsellerowy album “Breakaway”, kolejne single cieszące się niemałą popularnością, bardzo udany świąteczny krążek. A pomiędzy jednym hitem a drugim zbudowanie szczęśliwej rodzinki. Dodając do tego fakt, że przez tyle lat Clarkson nie miała na koncie żadnego poważniejszego skandalu, otrzymamy obraz kobiety idealnej. Gdzieś w końcu musiała pojawić się głębsza rysa.

Drobne ryski na muzyce Kelly istniały właściwie od zawsze. Wokalistka nie ma studyjnej płyty (świąteczne “Wrapped in Red” z tej wyliczanki wyłączam), która w pełni by mi się podobała. Na każdej coś było nie tak. Znikające szybko z pamięci piosenki były zmorą “Thankful”. Infantylne “All I Ever Wanted” wołało o pomstę do nieba, a utwory ze “Stronger” zlepiały się w nudną papkę, choć osobno mogły się podobać. Ciekawa byłam, czy w Kelly dokonała się jakaś przemiana. Na “Wrapped in Red” pokazała nam się z dojrzałej, eleganckiej strony. Jazzujące kompozycje do niej pasowały. I aż szkoda, że na “Piece by Piece” wokalistka nie kontynuuje przygody z tą stylistyką.

Kiedyś Kelly Clarkson flirtowała z r&b i podbierała piosenki Christinie Aguilerze (“Miss Independent”). Później spodobały jej się gitary i zaczęła rywalizować z P!nk i Avril Lavigne o miano królowej pop rocka. Teraz nie udaje, że wciąż ma ochotę na ostrzejsze melodie. Utwory, jakie powstały przy pomocy Jasona Halberta i Grega Kurstina (ostatnio współtworzył “1000 Forms of Fear” Sii), to w dużej mierze popowe produkcje, okraszone sporą dawką tanecznych, elektronicznych brzmień i… orkiestralnych melodii.

Popowe “Heartbeat Song” otwierające album “Piece by Piece” to pospolity numer, którego słuchanie nie dostarcza mi żadnych przyjemności. Na jego tle lepiej wypada współtworzona przez Się balladopodobna piosenka “Invincible”, której najmocniejszym punktem jest cichszy mostek, w którego tle słychać ładne smyczki. Dobre wrażenie robi następujące po niej pięknie zaśpiewane, spokojne “Someone”. Do najlepszych nagrań zaliczyć mogę także rasową balladę “Run Run Run”. Spora w tym zasługa Johna Legenda, który jak zawsze pokazał klasę, tworząc z Kelly niesamowicie dobrany duet. Warto zaznaczyć, że utwór ten dosłownie chwilę temu słyszeliśmy w wersji… Tokio Hotel. Do gustu przypadły mi również takie propozycje jak “I Had a Dream” (kawałek ten kojarzy mi się z uwielbianymi przeze mnie latami 90.); delikatne, kobiece “Tightrope” czy sympatyczne, utrzymane w średnim tempie “Good Goes the Bye”.

Pozostała grupa piosenek składa się z nagrań, które ani nie zachwycają, ani też specjalnie nie irytują (oprócz banalnych “War Paint” czy “Nostalgic”, które dla mnie są synonimem rozrywki niskich lotów). Na “Take You High” był pomysł, z tym się zgodzę. Moje uszy bolą jednak nagłe zmiany tempa tej kompozycji. Raz niczym ballada, raz zawracający w kierunku dubstepu numer – nie lepiej było zdecydować się na jeden motyw (najlepiej ten pierwszy)? Urocze “Piece by Piece” uwagę przykuwa osobistym tekstem skierowanym do ojca wokalistki. Sądzę jednak, że z takiego kawałka dałoby radę wycisnąć więcej emocji. Przebojowe “Let Your Tears Fall” to piosenka, do której przyczepić można łatkę “100% Sii w Sii”. “Dance With Me”, zgodnie z tytułem, jest zaproszeniem do tańca.

Kelly Clarkson kawał głosu ma. W końcu w talent show triumfowała w czasie, kiedy to jak śpiewasz faktycznie miało ogromne znaczenie. Dziś takie telewizyjne formaty coraz bardziej upodabniają się do programów w stylu opowiedz nam swoją (jak najbardziej dramatyczną) historię. Wygrała talentem, nie wzbudzaniem litości. Dlatego też tak ciężko mi zrozumieć komputerowe podkręcanie jej wokalu. A nawet nie podkręcanie, co jego zwyczajne ukrywanie pod nawałem auto-tune’a, którego wykorzystanie chociażby w “Take You High” ociera się o śmieszność.

Największym problemem Kelly Clarkson jest jej przyzwyczajenie do zwykłych, mało odważnych melodii. Zamiast eksperymentować i szukać czegoś dla siebie w innych gatunkach, ona idzie na łatwiznę. Sprawia to, że każda jej płyta jest do bólu bezpieczna, przez co takie single wybierane mogą być w drodze losowania. Oczami wyobraźni widzę już scenę niczym z lotto (następuje zwolnienie blokady…). Tylko nagroda dużo niższa, bo te kompozycje nie zapewnią Kelly wielkiego powodzenia na współczesnej scenie. Aczkolwiek spodziewałam się dużo gorszej porcji materiału.

14 Replies to “#556 Kelly Clarkson “Piece by Piece” (2015)”

  1. „Heartbeat Song” jest OK. Wracam do tego co jakiś czas, ale rzeczywiście nie jest to hit na miarę “Breakaway”. Przesłuchałam nową płytę tylko raz – spodobało mi się „Take You High”, bo mnie zaskoczyło. Włączałam też kilka razy tytułowy utwór, z kolei “Run Run Run” mnie rozczarowało. Reszty nie potrafiłabym zanucić – muszę posłuchać całego albumu jeszcze raz.

    PS. Mam nadzieję, że Kelly w trakcie trasy koncertowej zawita do Polski. 😉

  2. No płyta nie powala… liczyłam na coś lepszego. Moja ulubiona piosenka to Bad Reputation. Nie mogę przestać jej słuchać. Potem jest I Had a Dream. Heartbeat Son jest takie sobie, szybko się nudzi. A Run Run Run jest o wieeeeeeeeeeeeele lepsze w wersji Tokio Hotel.

    NN na http://www.Rebelle-K.blog.pl Zapraszam.

  3. Dla mnie ten album jest za bardzo popowy i komercyjne, prawie cała pyta oparta jest na tym samym beatcie, co sprawia, że wszystkie piosenki brzmią tak samo. Szkoda, bo lubię głos Kelly.
    songnevergrewold.blogspot.com

  4. Nigdy za nią przepadałem. Powodem tego mogę nazwać to,co przewija się przez całą recenzję – Clarkson jest zbyt…zwykła. Owszem czasem przyjemna, jednak na ogól wcale sie nie wybija. Trudno liczyc, ze cokolwiek w tej kwestii sie zmieni. Wierzysz, że wyda coś, że kopary nam opadną? ;p

    Zapraszam do głosowania na http://lechartz.blogspot.com/ – Listę przebojów na YouTube. 🙂

  5. Muzyka jaką tworzy Panna Clarkson nie należy do idealnie wyprodukowanych czy zaśpiewanych, a sama wokalistka nie należy do elity, ale jej produkcji słucha się całkiem przyjemnie. Lubię często powracać do jej pierwszych albumów, gdzie zadzierała pazura i czasem spoglądam w tą stronę z utęsknieniem. Oczywiście ma na swoim koncie kilka nowych fajnych kawałków. Po płytę na pewno sięgnę.

  6. Kiedyś uwielbiałam Kelly. Właściwie nadal uwielbiam “Because od you”, “behind…” z tej samej płyty czy “Neves again”. Przesłuchała chyba dwie albo trzy jej płyty w całości i żadna nie spodobała mi się w 100%. Mam zamiar przesłuchać rresztę, ale zawsze jest cos ciekawszego, na co mam większą ochotę…
    Z tej płyty znam tylko “Run run run” i jej wersja jest ok, ale na dłuższa mete nudna. Wole wersje Tokio Hotel, chociaż nie jest idealna.
    Wybacz, ze nie komentuje wszystkich postów. Zazwyczaj nie mam nic do powiedzenia, a najważniejsze jest to, ze czytam 😀

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *