#580 Chelsea Wolfe “Apokalypsis” (2011)

Okładka płyty “Apokalypsis” (stylizowane na “Ἀποκάλυψις”) intryguje, ale też przeraża. Wiele się na niej nie dzieje, ale nawiedzony obraz tych pustych (dosłownie!) oczu amerykańskiej wokalistki Chelsea Wolfe potrafi na długo zostać w pamięci, wracając do nas w nocnych koszmarach. Słuchacze o słabych nerwach powinni dać sobie szybko z tą artystką spokój. Pozostała grupa śmiało może przekroczyć bramy nawiedzonego świata Wolfe. “Apokalypsis” jest albumem, po który powinniśmy sięgać po zmierzchu. I najlepiej w samotności. Wówczas najszybciej poczujemy tę muzykę każdą komórką naszego ciała.

Chelsea Wolfe nie wzięła się znikąd. Nagrywać zaczęła już w wieku dziewięciu lat w domowym studiu przy pomocy ojca, członka zespołu grającego country. Nie przejęła jego zamiłowania do tej amerykańskiej muzyki i z czasem powędrowała w zupełnie innym kierunku. Łatwo nie było, dlatego też na Wolfe musiała poczekać kilka lat na swój prawdziwy debiut. Płyta “The Grime and the Glow” przypadła słuchaczom do gustu, ale dopiero “Apokalypsis” sprawiło, że o artystce zrobiło się naprawdę głośno.

Jeśli mieliście kiedyś okazję posłuchać pierwszego krążka Amerykanki, jego następca nie powinien być dla was zagadką. Chelsea kontynuuje to, co zaczęła kilkanaście miesięcy wcześniej. Jej piosenki będące mieszanką bluesa, rocka i ambientu są nie mniej pokręcone niż okładka “Apokalypsis”. Wieje z nich chłodem. Zachwycają posępną, pochmurną atmosferą. Są przygnębiające, nieco smutne, niemalże grobowe. A przede wszystkim niesamowicie mroczne i psychodeliczne. Wrażenie to pogłębia sama wokalistka, której głos dociera do nas jakby z oddali, spośród kolejnych muzycznych warstw, lub – by było bardziej poetycko – spomiędzy skłębionych, burzowych chmur.

“Apokalypsis” to płyta bardzo przemyślana. Składające się z jedynie dziesięciu kawałków wydawnictwo idealnie spinają w całość dwie instrumentalne kompozycje: “Primal/Carnal” oraz “To the Forest, Towards the Sea”. Pierwsza z nich brzmi naprawdę potwornie. Jakieś trzaski, wrzaski i dziwne, nieludzkie odgłosy sprawiają, że ten krótki numer mógłby odnaleźć się w horrorze. Bardziej wysublimowanym, ale nie mniej tajemniczym utworem jest “To the Forest, Towards the Sea” ze zwracającym uwagę końcowym szeptem

What’s happening to me?

Obie wspomniane króciutkie piosenki są najlepszymi fragmentami “Apokalypsis”. Co nie znaczy, że z pozostałymi mamy dać sobie spokój. Wręcz przeciwnie. Chelsea przygotowała tak mocny materiał, że nie znalazłam utworu, który by mi zawadzał. Tak samo jak nie trafiłam na kawałek, który (nie licząc intra i outro) wybijałby się przed szereg swoją genialnością.

Chaos wprowadzony przez “Primal/Carnal” okiełznała kompozycja “Mer”, która wprawdzie jest spokojna, ale nie mniej niepokojąca. Stonowaną i cichszą piosenką jest “Tracks (Tall Bodies)”. I kiedy już myślimy, że Wolfe rozkochała się w balladach, ona serwuje nam post rockowe “Demons”, które uwagę zwraca żywiołowym (jak na Chelsea) wykonaniem i świetnymi gitarowymi riffami. “Movie Screen” to powrót do spokojniejszych, lecz tak samo mrocznych brzmień. To najciekawsza piosenka na “Apokalypsis” – zgrzytliwa, wzbogacona komputerowymi efektami, pełna gotyckiej atmosfery i potrafiąca doprowadzić słuchacza do obłędu.

W dalszej części albumu Chelsea prezentuje nam psychodeliczne, acz wysmakowane “The Wasteland”; melancholijne “Moses” oraz zaskakująco melodyjne “Friedrichshain”. Zachwyca “Pale on Pale” będące najdłuższą, bo siedmiominutową, kompozycją na płycie. Tekstu w utworze jest niewiele i można się zastanawiać, po co ta Amerykanka tak całość przedłużyła. Ano po to byśmy zbyt szybko nie wyszli z transu. Ta piosenka to iście hipnotyczny kawałek. Ciężki, ale nie przekraczający pewnej granicy. Mroczny, ale nie aż tak jak kilka jego kolegów. Idealnie wyważony i aktywujący wyobraźnię (zauważacie te krzyki w okolicy szóstej minuty?).

Uwielbiam płyty takie jak ta. Nieoczywiste, intrygujące i odznaczające się tak mrocznym klimatem. Podoba mi się to, że Chelsea Wolfe udało się stworzyć własny świat. Jeśli kiedyś nadejść ma apokalipsa, to tylko przy takich dźwiękach.

9 Replies to “#580 Chelsea Wolfe “Apokalypsis” (2011)”

  1. Pierwsze, co pomyślałam po przeczytaniu tej recenzji to “muszę przesłuchać ten album” 🙂 ale chyba poczekam do jesieni, mam przeczucie, że w jesienny wieczór będzie się tego najlepiej słuchać 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *