#641 Kelis “Kaleidoscope” (1999)


Jako dziecko śpiewała w chórze, grała na pianinie i uczęszczała do prywatnej szkoły. Mając trzynaście lat ogoliła głowę na łyso, a chwilę później (będąc szesnastolatką) została wyrzucona przez rodziców z domu za złe zachowanie. W tym całym swoim buncie Kelis nie zapomniała jednak o muzyce. Poszła do szkoły artystycznej, gdzie założyła zespół BLU. Nie zdążyła jednak z nim wiele zdziałać, kiedy spotkała na swojej drodze producencki team The Neptunes. Z jego pomocą nagrała debiutancką płytę, o której śmiało można powiedzieć, że przeszła do historii czarnej muzyki.

Nagranie albumu “Kaleidoscope” i jego premiera załapały się jeszcze na lata 90. – dekadę, do której mam ogromną słabość. Dla niektórych tamten okres to czas nowych, rockowych kapel (m.in. Blur, Oasis, Pearl Jam, The Smashing Pumpkins, Radiohead), dla innych moment dominacji obdarzonych wspaniałymi głosami div z Mariah Carey i Céline Dion na czele. Mi, na myśl “lata 90.”, przed oczami zawsze staje szereg przedstawicieli sceny r&b. To właśnie wtedy debiutowały m.in. Lauryn Hill, Aaliyah, Brandy, Destiny’s Child i wiele, wiele innych gwiazd, które dziś dla wielu są niedoścignionym wzorem. Kelis swoją płytą “Kaleidoscope” śmiało wprowadziła rhythm’and’bluesa w nową dekadę.

Po krótkim intrze, w którym słyszymy Pharrella Williamsa i… płaczące dziecko, następuje kołyszące “Good Stuff”, w którym powiewa hip hopem za sprawą Tarrara (dziś znanego jako Pusha T). To udana kompozycja, lecz nie oddająca wybuchowego usposobienia Amerykanki. Impulsywny charakter artystki poznajemy w “Caught Out There” – piosence będącej “środkowym palcem” dla podpadającego swojej dziewczynie faceta.

I hate you so much right now (PL: Tak cię teraz nienawidzę)

krzyczy Kelis, sprawiając, że włosy na chwilę stają dęba. Po dostarczeniu porządnej dawki niezbyt pozytywnych emocji wokalistka uspokaja się w nieco nużącym “Get Along With You”, by na nowo zainteresować mnie swoją osobą za sprawą mroczniejszego, świetnie zaśpiewanego nagrania “Mafia” (które dodatkowo do góry pchają rapowe wstawki Markity) i utrzymanego w stylistyce wczesnych lat 90. “Game Show”. Ładnie wypada elegancka ballada “Suspended”, której najciekawszym momentem jest końcówka z pogrywającym saksofonem.

Warto posłuchać wzbogaconego komputerowymi efektami utworu “Mars”; gwiazdorskiego, przyodzianego w rytmiczny, wpadający w ucho refren “Ghetto Children” i hip hopowo-akustycznego “Roller Rink”. Świetnie wypada zamykająca album piosenka “Wouldn’t You Agree” (feat. Justin Vince), która skręca w stronę soulowo-gospelowych klimatów. Nie do końca natomiast kupuję “I Want Your Love” i łagodne “In the Morning”. Kompozycje te spełniają rolę zapychaczy i bardziej nadawałyby się jako bonusy sprzedawane z singlami (b-side’y), aniżeli utwory mające trzymać całe wydawnictwo w ryzach.

Dla wielu największym dokonaniem Kelis jest jej trzecie dziecko “Tasty”. Ciężko jednak ignorować “Kaleidoscope”. Zanim płyta ta parę lat temu wpadła mi w ręce, w mojej głowie funkcjonował obraz wokalistki r&b jako delikatnej, kobiecej osoby, która kiedy trzeba zaśpiewa pościelową balladę, a innym razem wyskoczy z seksownym, kołyszącym numerem. W Kelis więcej jest jednak tej chłopczycy, a mniej kobiety, która z zamiłowaniem tworzy polukrowane piosenki. Brakuje mi jednak na “Kaleidoscope” większej ilości gniewnych utworów pokroju “Caught Out There”. Zamiast nich mamy prawdziwy kalejdoskop różnych emocji i historii. Niezwykle udana płyta.

7 Replies to “#641 Kelis “Kaleidoscope” (1999)”

  1. Nie do końca typ muzyki, który ja lubię. Przesłuchałem “Kaleidoscope” i trochę się wynudziłem niestety. Być może w okresie, kiedy ten album miał swoją premierę robił wrażenie, dziś nie ma już takiego przebicia. Lubię natomiast Lauryn Hill i to do niej z chęcią wracam.

  2. Wydawało mi się, że z muzyki Kelis znam tylko przebój “Trick me”, ale po przeczytaniu Twojej notki przypomniało mi się, że też dobrze kojarzę utwór “Caught Out There” – bardzo chwytliwy kawałek 😀

  3. Nie napiszę nic o “Milkshake” czy “Treat Me”, bo to nie te czasy. To też nie moja muzyka, ale nie wykluczam zapoznania się.
    A jeśli chodzi o Jefferson Airplane, to w gronie “1001 płyt…” jest “Surrealistic Pillow” z 1967. 11/10, album, którą wyniosłabym z płonącego budynku. Rolling Stone gloryfikuje też “Volunteers” z 1969.
    Pozdrawiam serdecznie. 🙂

  4. Jak zwykle fajna recenzja 🙂 A słyszałaś, że Kelis wystąpi w tym roku w czerwcu na koncercie w Sopocie? W ramach Seazone takiej konferencji muzycznej? 🙂

Odpowiedz na „~SylwiaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *