O tym, że w 2017 roku Goldfrapp wydadzą swoją siódmą studyjną płytę, dowiedzieliśmy się prawie dwa lata temu. O tym, że album ten będzie zawierać żywsze, bardziej elektroniczne utwory, wiedzieliśmy od premiery poprzedniego, “Tales of Us” (2013 rok). Tworzony przez Alison Goldfrapp i Willa Gregory’ego duet jest dość dziwacznym, stojącym w sprzeczności projektem – z jednej strony tworzona przez nich muzyka jest przewidywalna, z drugiej zaś za każdym razem podobnie interesująca i atrakcyjna. Brytyjczycy od lat poruszają się jednym szlakiem, skręcając i trafiając na taneczne melodie, by za chwilę na innym zakręcie znaleźć spokój i brzmienie zbudowane z żywych instrumentów.
Ich poprzednie dziecko to album, w którym mimo upływu lat jestem tak samo zakochana. “Tales of Us” może brzmi niepozornie i skromnie, ale przynosi wiele emocji, kryjących się za poszczególnymi opowieściami. Klimat tego wydawnictwa jest nie do podrobienia. Jak wspomniałam, Alison z Willem nawet nie starali się stworzyć czegoś podobnego, chwytając za swoje elektroniczne zabawki i po raz pierwszy od czasów “Head First” zapraszając do współpracy producentów – The Haxan Cloak, Johna Congletona i Leo Abrahamsa. Wyrwani z różnych dźwiękowych światów muzyczni reżyserzy pokierowali duetem i pomogli w powstaniu płyty jak ulał pasującej do dyskografii Brytyjczyków.
Dziesięciotrackowe wydawnictwo otwiera piosenka, którą raz lubię mniej, a raz bardziej. Na potrzeby recenzji najwygodniej będzie mi napisać, iż “Anymore” plasuje się w drugiej połowie goldfrappowej stawki. Zarówno w całej dyskografii, jak i na “Silver Eye”. Electropopowa, seksowna kompozycja, wybrana przez duet na pierwszy singiel, to powrót do czasów “Supernature”. Osadzony na ciężkim bicie kawałek wpada w ucho. Lepiej wypada nie mniej zmysłowe “Systemagic” (uwielbiam tę grę słów), które charakteryzuje się słodkimi wokalizami Alison i glamowym błyskiem kojarzącym mi się z erą “Black Cherry”. Początkową ofensywą zachęcających do potupania nóżką numerów nagle przerywa mroczniejsze, rozmarzone “Tigerman”, będące jednym z moich ulubionych momentów “Silver Eye”. Inny highlight? Romansująca z ambientem ballada “Faux Suede Drifter”, w której Alison daje swojemu głosowi popłynąć po wysokich rejestrach. Dodatkowo przez cały utwór towarzyszy mi poczucie, jakby artystka komunikowała się z nami z odległej planety. Magia.
Na dłuższą chwilę w świecie mniej rozrywkowych melodii zostajemy także za sprawą przywołującego, z lekką przesadą to przyznam, echa “Seventh Tree” nagrania “Zodiac Black”, oraz jaśniejszego, dream popowego “Beast That Never Was”. Album dopełnia czwórka całkiem niezłych, choć nie wywołujących u mnie okrzyków zachwytów kompozycji. Rytmiczne “Become the One” zwraca uwagę poddanym obróbce wokalem Alison. W numerze tym Brytyjka brzmi nieco… złowrogo. Efekt ten jest największym atutem piosenki. Intryguje i sprawia, że utwór zostaje w pamięci. Żywiołowe, synth popowe “Everything Is Never Enough” jest ukłonem w stronę lat 80. i wydanego siedem lat temu albumu “Head First”. Ciekawie wypada końcówka płyty, w której Goldfrapp zestawili z sobą dwie zupełnie różne piosenki – przenikliwe “Moon in Your Mouth” i niepozbawione nutki dramatyzmu czy nawet agresji “Oceans”.
W akapitach poświęconych samym kompozycjom przemyciłam wiele odwołań do starszych wydawnictw formacji. Nie bez powodu. “Silver Eye”, choć jest kolejnym krokiem w muzycznej podróży Goldfrapp, nie jest płytą do końca oryginalną i nowatorską. To raczej taki… okrojony best of. Duet jakby powrócił do swoich albumów (pomijając jednak “Felt Mountain” i “Tales of Us”), wybierając z nich pomysły i patenty, które, jego zdaniem, warto rozwinąć. Stąd nad niektórymi piosenkami unosi się delikatność i zwiewność “Seventh Tree”, przy innych ożywają wspomnienia electroclashowych, wyrazistych “Black Cherry” i “Supernature”, a gdzieniegdzie odgrzebane zostają energiczne, taneczne, synth popowe pamiątki po “Head First”. Mieszanka niezła, choć mam wrażenie, że Alison i Willa stać na więcej.
Ich zdecydowanie stać na więcej. Ja po pierwszym przesłuchaniu…, niestety nie znalazłem jeszcze czasu na drugie. I pomimo tego, że ta płyta naprawdę jest lepsza, niż myślałem, tutaj się na razie zatrzymam.
“The Night We Met” bardzo przyjemne. Przeglądam właśnie całą płytę Lord Huron i zapowiada się całkiem ciekawie. Jeszcze się przysłucham.
U mnie jeszcze dzisiaj recenzja naprawdę świetnej płyty, którą odkryłem dosłownie przedwczoraj.
PS. Nie wiem, czy się już nie pytałem, ale Twoje trzy ulubione piosenki Goldfrapp to…?
Oczywiście podzielę się potem swoimi 🙂
Lovely Head
Annabel
Boys Will Be Boys
Human
Strict Machine
A&E
Zupełny rozjazd 😉
Twoje dwie pierwsze, super kawałki, ale “Boys Will Be Boys” musiałem poszukać. Świetny utwór, nawiasem mówiąc. Aż szkoda, że cover.
Human było u mnie 4. 😉
Swoją drogą fajnie, że twoje typy różnią się od moich. Wniosek – Goldfrapp mają wiele świetnych piosenek, więc jest w czym wybierać 😉
nie słuchałam jeszcze nic od nich 😉
NN
Zapraszam na nowy post http://magdalenatul.blog.pl.
Nie słuchałam jeszcze tego albumu,ale muszę to zmienić 🙂
Chwilowo zakochałam się w jego okładce <3 😀
Moja znajomość z Goldfrapp kończy się na “Felt Mountain”, ale na wszystko jest czas. 😉 Póki co, “Anymore” najbardziej mi się podoba.
U mnie nowa notka, zapraszam i pozdrawiam. 🙂
Niestety jeszcze nie miałam okazji przesłuchania tego albu.
Zapraszam na nowy post: http://magdalenatul.blog.pl.