#857 Cyndi Lauper “Bring Ya to the Brink” (2008)

Zaczynała karierę w podobnym czasie co Madonna, musząc znosić ciągłe porównywanie do koleżanki w popowym fachu i przyglądać się z boku, jak media próbują ją z nią skłócać. Cyndi Lauper dość szybko odpuściła sobie pogoń za tronem nowej Królowej Popu, stwierdzając, iż zamiast stawać na głowie, by wprowadzać pop na nowe ścieżki, woli poszerzać własne horyzonty i próbować swych sił w innych gatunkach. W 2008 roku postanowiła jednak przypomnieć o sobie fanom brzmień prostych, łatwych i przyjemnych.

“Bring Ya to the Brink” było pierwszym albumem Cyndi Lauper od czasu “Shine” – wydanego jedynie w Japonii pop-rockowo-new wave’owego krążka, z którym wiąże się nieciekawa historia. Gotowy materiał wyciekł do sieci i sama artystka stwierdziła, że w takim wypadku nie ma co próbować ratować sytuacji. Wcześniej zdążyła zaprezentować fanom m.in. alt popowe “Sisters of Avalon”, romansujące z soulem “Hat Full of Stars”, jazzujące, przepełnione coverami “At Last” i gitarową kompilację “The Body Acoustic”. “Bring Ya to the Brink” przynosi nam nowoczesne (jak na 2008 rok) dance popowo-elektroniczne brzmienie. Lauper wróciła na parkiety, mocno rozpychając się łokciami.

Nie od dziś wiadomo, że Szwedzi potrafią porządnie zatrząsnąć popową sceną, będąc krajem producentów, którzy po prostu wiedzą, jak zrobić hit. Nic więc dziwnego, że do tego skandynawskiego kraju udała się Cyndi, by zmontować swój taneczny powrót. Pomogli jej w tym m.in. Peer Åström, Axwell i Johan Bobäck.

“High and Mighty”, piosenka otwierająca album, jest jednym z jego najlepszych momentów. Minimalistyczny, acz hipnotyczny bit jest zaproszeniem do dalszej zabawy. Utwór płynnie przechodzi w żywsze “Into the Nightlife” zaopatrzone w euforyczny, choć nieco irytujący refren. I kiedy już wydawało mi się, iż płyta skręci w stronę bardziej oczywistego dance popu, na horyzoncie ukazało się eksperymentalne, lekko hip hopowe “Rocking Chair”. Po nim niestety znów pojawia się nudniejszy punkt – wycofane, balladowe “Echo”. I właśnie takie jest “Bring Ya to the Brink”. Świetne kompozycje co chwilę przecinane są słabszymi. Kolejnym takim wzlotem jest rhythm’and’bluesowe “Lyfe”, które – mimo obecności elektronicznych wstawek – brzmi jak numer stylizowany na lata 90. Do innych highlightów albumu należą dyskotekowe “Raging Storm” z mówionym, tajemniczym mostkiem; dynamiczne “Give It Up”; ejtisowe “Grab a Hold” (ach, nostalgia) oraz zamykające płytę “Rain on Me”, sprawiające wrażenie ballady, którą artystka nagrała lata temu, ale dopiero teraz postanowiła podbić ją lekkim tanecznym bitem.

Nie jestem niestety fanką ciężkich “Same Ol’ Story” i “Set Your Heart”, które przypominają mi drugą połowę pierwszej dekady XXI wieku i czasy, kiedy stacje radiowe zasypywane były takimi dance popowymi koszmarkami (złote czasy Kate Ryan, September i podobnych wokalistek). “Lay Me Down” wydaje się być parkietowym numerem podebranym Madonnie z “Confessions on a Dance Floor”. Za słabym jednak, by konkurować z innymi nagraniami z tego pamiętnego wydawnictwa.

2008 rok to rok, w którym electro pop zaczynał coraz śmielej pogrywać sobie na listach przebojów. Dość wspomnieć, że to właśnie wtedy cały świat usłyszał o Lady Gadze. Czy przeszło pięćdziesięcioletnia ikona lat 80. mogła w ogóle konkurować z nowym pokoleniem gwiazd muzyki? Kolorowa, pląsająca po parkiecie Cyndi Lauper wyglądać mogła co najmniej zabawnie. “Bring Ya to the Brink” swoją imprezową funkcję spełnia niemalże w stu procentach, a Amerykanka ponownie udowodniła, że nie ma gatunku, w którym by sobie nie poradziła. Wolę ją wprawdzie w mniej nowoczesnym repertuarze, ale i tu jej ciekawy wokal (przybierający różne barwy w poszczególnych piosenkach) a przede wszystkim wizerunek cool babki dobrze zagrały.

Warto: High and Mighty & Lyfe

6 Replies to “#857 Cyndi Lauper “Bring Ya to the Brink” (2008)”

  1. Pamiętam tę płytę, chociaż musiałem sobie trochę odświeżyć poszczególne utwory. Mój ulubiony to “Lay Me Down”. W tamtym czasie w dalszym ciągu dużo bardziej wolałem Cyndi w odsłonie jazzowej. Jej wersja “At Last” jest niesamowita.

    Pozdrowienia 🙂

  2. Ciągle myślę o Cyndi przez pryzmat lat 80. i nie mogę przywyknąć do tego, że ona już nie będzie tworzyć wszystkich albumów na wzór “She’s So Unusual”. Jednak “High and Mighty” robi wrażenie.
    Myślałam, że to coś nowego, a tu 2008! Co Cię zachęciło do sprawdzenia tego krążka?
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂

    1. Przeglądałam, jakie płyty w tym roku kończą 10 lat i tak jakoś postanowiłam obczaić Cyndi.

Odpowiedz na „Kinga K.Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *