#858 Bob Dylan “Bringing It All Back Home” (1965)


Zmiany w twórczości amerykańskiego głosu pokolenia, Boba Dylana, nie nadeszły wcale tak nagle i z zaskoczenia. Zaprezentowany w sierpniu 1964 roku album “Another Side of Bob Dylan” przyniósł małe, choć ważne modyfikacje. Swoje instrumentarium artysta rozszerzył o pianino, a tematykę kompozycji skierował na swoje miłosne problemy, odchodząc coraz bardziej od wytykania rządzącym błędów czy załamywania rąk nad dzisiejszym społeczeństwem. Na piątej studyjnej płycie “Bringing It All Back Home” idzie o krok dalej.

Ten krążek w porównaniu do poprzednich to nie jest już tylko Bob Dylan i jego producent. Amerykanin rozszerzył swój skład i do nagrań zaangażował m.in. perkusistę, gitarzystę basowego oraz pianistę, dając słuchaczom do zrozumienia, że coraz poważniej myśli o porzuceniu folkowych brzmień na rzecz rock & rolla. Nie odcina się jednak od przeszłości na tym albumie (cztery zamykające wydawnictwo kompozycje to ukłon w stronę starych wielbicieli), lecz otwarcie przyznaje, że nie chce być więźniem swego wizerunku i nie ma już ochoty na tworzenie nowych protest songów (I try my best to be just like I am, but everybody wants you to be just like them. They say sing while you slave and I just get bored; “Maggie’s Farm”).

Warto rozpocząć od utworów będących echem poprzednich płyt Dylana. Otrzymaliśmy optymistyczne i wiosenne, choć nieco przydługie “Mr. Tambourine Man”; nie krótsze, lecz bardziej minimalistyczne i celujące w podnioślejszy nastrój “Gates of Eden”; oraz pełen emocji utwór-pożegnanie “It’s All Over Now, Baby Blue”, który należy do moich ulubionych momentów “Bringing It All Back Home”. Szczególnie za sprawą refleksyjnego tekstu, który zamknąć można w jednym wyrażeniu: coś się kończy, coś się zaczyna. Więcej wysiłku wymaga przejście przez siedmioipółminutowe “It’s Alright, Ma (I’m Only Bleeding)” – jedyny protest song na płycie, w którym wokalista uderza w pochłonięte konsumpcjonizmem społeczeństwo.

Folkowe piosenki Boba nigdy nie należały do najprostszych w odbiorze. Bardziej komercyjnym charakterem odznaczają się te elektryczne, mierzące w blues rocka. Najlepszym tego przykładem są skoczne “Subterranean Homesick Blues”, agresywniejsze “Outlaw Blues” i “On the Road Again”. Lepiej wypadają jednak zaśpiewane jakby od niechcenia “Maggie’s Farm” oraz “Bob Dylan’s 115th Dream”, którego nieudany, wyśmiany przez wokalistę początek zdecydowano się pozostawić, co ciekawie dopełnia zwariowaną, groteskową stronę liryczną kompozycji. Swoje delikatniejsze oblicze Dylan pokazuje w poświęconych kobietom nagraniach “She Belongs to Me” i “Love Minus Zero/No Limit”. Obie należą do najspokojniejszych momentów albumu. Może i druga z nich jest zwyczajnie ładniejsza (bardzo romantyczna, rozczulająca i ciepła), lecz to tekst pierwszej przyciąga uwagę. Mamy tu bowiem obraz silnej kobiety, która z łatwością podporządkowuje sobie mężczyzn. A oni zdają sobie z tego sprawę, ale nic nie mogą na to poradzić.

Twórczość Boba Dylana ma to do siebie, że nie udaje jej się (mówię tu o pięciu pierwszych wydawnictwach, które już na stronie przybliżyłam) na dłużej mnie zaciekawić i przy sobie zatrzymać. Także i na “Bringing It All Back Home” nie ma piosenek, do których chciałabym bez opamiętania wracać. Podoba mi się jednak urozmaicenie brzmienia. Potrafię sobie wyobrazić, jak wielkim szokiem dla co niektórych jego fanów było wprowadzenie całego zelektryzowanego zespołu, lecz utworom to nie zaszkodziło. Wręcz przeciwnie. Stały się jakieś takie… bliższe. Może i na albumach pokroju “The Times They Are a-Changin'” czy “The Freewheelin’ Bob Dylan” człowiek i jego problemy stały w centrum zainteresowania Dylana, lecz nowe piosenki są w stanie trafić do większego grona odbiorców.

Warto: It’s All Over Now, Baby Blue & Love Minus Zero/No Limit

4 Replies to “#858 Bob Dylan “Bringing It All Back Home” (1965)”

  1. Właśnie sobie słucham i bardzo mi się podoba. Chociaż folkowy Dylan ma w sobie ten urok, to jego elektryczne kompozycje bardziej do mnie przemawiają. Kocham “Subterranean Homesick Blues” i początek “11th Dream”. 😀
    Pozdrawiam.

  2. Generalnie, Dylan to jeden z moich ulubionych artystów muzycznych, jednakże ten album wchodzi mi raczej wybiórczo. Mam sentyment do “Maggie’s Farm” chociaż bywa, że ten kawałek wzbudza we mnie mieszane odczucia. Okładka albumu jest fenomenalna. Bardzo ciekawa recenzja. Pozdrawiam.
    http://notatnikmuzyczny.blogspot.com/

Odpowiedz na „TomaszAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *