Relacja z koncertu Kasi Lins

Z pór roku najbardziej lubię, co pewnie mało kogo zaskoczy, lato. Jesień jednak też potrafi mieć swój urok, choć bardziej od kolorowych liści (i kasztanów, które nie są mi do niczego potrzebne ale i tak nie mogę się oprzeć, by nie zabrać kilku do domu) podoba mi się ona ze względu na rozpoczynający się sezon klubowych wydarzeń muzycznych. Swój tegoroczny koncertowy maraton rozpoczęłam w ubiegły wtorek.

Właśnie tego dnia w poznańskim klubie Blue Note wystąpiła Kasia Lins. Jak dowiedziałam się z jednego z udzielonych przez nią wywiadów, wydany przed paroma miesiącami album „Wiersz ostatni” nazywa swym debiutem. Tym samym artystka dała do zrozumienia, że odcina się od popowo-soulowo-jazzowej muzyki, której pełna była płyta „Take My Tears” z 2013 roku (ukazała się m.in. na azjatyckim rynku). Nie bez przyczyny wspominam ten krążek. Pięć lat temu miałam okazję uczestniczyć w koncercie, jaki Kasia zagrała w Blue Note z tamtym materiałem. Nie tylko repertuar się zmienił („Wiersz ostatni” celuje w alt popowe klimaty z domieszką brzmień z Dzikiego Zachodu), ale i zachowanie Lins na scenie. Czuję się pewniej, więcej jest w niej energii. I sam koncert jest dopracowany nie tylko od strony muzycznej, ale i wizualnej. Króluje czerwień. Stroje muzyków pasują do siebie a mikrofonowe statywy zdobią róże. Nawet oświetlenie dobrane zostało pod kolor.

Przemyślana została także kwestia setlisty. Polskie piosenki przecinane były anglojęzycznymi, żywsze przygaszane nastrojowymi. Kasia wykonała wszystkie utwory z „Wiersza ostatniego” (tytułowy, uwielbiany przez fanów kawałek nawet dwa razy) a także zaskoczyła coverem „Kocham Cię kochanie moje” z repertuaru Maanamu – zmierzyła się z legendą Kory i chociaż jej wersja nie była tak lekka i relaksująca jak oryginał, słuchało jej się dobrze. Mi jednak do gustu najbardziej przypadło wykonanie ballady „Odchodząc”. Lins na scenie została sama, skupiając całą uwagę na swoim głosie i melodii wygrywanej na keyboardzie. Spore wrażenie robią także najbardziej amerykańskie numery na krążku („Hollow Words” i „Southern Wind”). Koncertowo świetnie sprawdza się także „Kiedy dobrze jest nam”, którego refren składający się z tytułowych słów idealnie nadaje się do wspólnego odśpiewywania. A uczestniczenie w występach artystki dostarcza tylu pozytywnych wrażeń, że tytuł kompozycji nie jest ani trochę przesądzony i zakłamany. Naprawdę jest dobrze.

Poznański koncert był pierwszym przystankiem trasy Wiersz Ostatni Tour. Przed Kasią Lins jeszcze kilka przystanków w różnych miastach. Bilety na większość nadal są dostępne, więc bez cienia przesady polecić mogę spędzenie wieczoru w towarzystwie nieszablonowej muzyki autorstwa polskiej wokalistki.

2 Replies to “Relacja z koncertu Kasi Lins”

  1. Byłam na koncercie Kasi w kwietniu i bardzo mi się podobało. Aż żałuję, że tej jesieni nie uda mi się jej znów usłyszeć na żywo, bo wypada rewelacyjnie.
    Zapraszam na nowy wpis i pozdrawiam 🙂

  2. Ach, jakżeż zazdroszczę! Uwielbiam Wiersz ostatni, zarówno piosenkę, jak i całą płytę i chciałoby się usłyszeć Kocham Cię, kochanie moje w wykonaniu Kasi. Zobaczę jak stoję z budżetem i może i ja wybiorę się na któryś.

Odpowiedz na „KarolinaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *