#904 Chelsea Wolfe “The Grime And The Glow” (2010)

Krótką i dość powierzchowną biografię Chelsea Wolfe, amerykańskiej wokalistki o mrocznym uosobieniu, przybliżałam w tekście poświęconym “Apokalypsis” – płycie, która przedstawiła artystkę całemu światu. Chociaż skupiłam się wówczas na dzieciństwie artystki, przy okazji powrotu do “The Grime and the Glow” zainteresowały mnie lata bezpośrednio poprzedzające debiutancki krążek Wolfe. Jej muzyczne doświadczenia wpłynęły bowiem na kształt albumu, który stoi dziś w kręgu moich zainteresowań.

Artyści nad swoimi pierwszymi płytami pracują długi czas, szukają swojego miejsca, uczą się pracy w studiu, dobierają współpracowników, z którymi najszybciej znajdują wspólny język. Chelsea musiała wyrzucić cały album do kosza, by poznać siebie i zdać sobie sprawę, co jej we własnej twórczości odpowiada a co nie. Wspomniany krążek nosił tytuł “Mistake in Parting” i opowiadał o osobistych przeżyciach jego autorki. Zdaniem Wolfe zbyt osobistych. Wokalistka niedługo potem wyruszyła z grupą artystycznie utalentowanych przyjaciół do Europy, by grać w nietypowych lokalizacjach takich jak katedry czy piwnice. Coś się w niej musiało odblokować, bo podróż zaowocowała utworami, które dziś docierają do nas z “The Grime and the Glow”.

Wydawnictwo rozpoczyna się zaskakująco optymistycznym utworem. “Advice & Vices” przyjemnie buja (będąc, przy okazji, noise rockowym kawałkiem), serwując nam takie wersy jak everybody’s feeling fine. Piosenka nie jest szczytem możliwości Wolfe, ale stanowi niezły, lekki wstęp do reszty albumu, dając nam chwilę na ostatni spokojny oddech. Tym bardziej, że po chwili otrzymujemy akustyczne, ale niezwykle niepokojące “Cousins of the Antichrist”. W podobnie (nie)spokojne klimaty celują także takie kompozycje jak hipnotyczne “Fang” (składające się, co ciekawe, jedynie z czterech wersów); mroczne “Benjamin” z wokalami Chelsea dobiegającymi do nas z oddali oraz dark folkowe “Halfsleeper”, w którym pełnym żalu głosem artystka opowiada historię pary, której życie szybko dobiegło końca (they’re spread across the open road (…) they’re spread across the asphalt, on the open road). Świetnie brzmi końcówka płyty, gdzie znajdują się dwie piosenki, które do tej bardziej balladowej grupy również można zaliczyć. Szczególnie intryguje “Sirenum Scopuli” będące wykonywanym a capella na kilka głosów utworem noszącym znamiona naprawdę creepy kołysanki. Zachwyca także przesiąknięte dziwnym spokojem “Widow”, w którym głos Wolfe jest niższy i bardziej zmysłowy. O ile w balladowej części “The Grime and the Glow” postawiono przede wszystkim na odpowiedni klimat, tak żywsze i ostrzejsze kawałki są porcją nieperfekcyjnego psychodeliczno-noise rockowego grania ze znamionami lo-fi. Warto wyróżnić wpadające w ucho “Moses”; jazgotliwe i niezbyt przyjemne dla ucha “The Whys” oraz najdokładniej wykonane, sprawiające wrażenie inspirowanego desert rockową twórczością Queens of the Stone Age “Noorus”.

Inaczej odbiera się “The Grime and the Glow” znając następujące po nim wydawnictwa Chelsea Wolfe. Dokładnie słychać, że muzyka artystki na etapie przygotowywania tego krążka była na etapie testów i ulepszeń. Dzieje się tu sporo i – co nie będzie zaskoczeniem – ciężko powiedzieć, by któryś refren (o ile w ogóle w piosence występuje) na dłużej mógł zapaść w pamięć. Wolfe nie jest jeszcze na tym albumie świetną wokalistką. W wielu utworach wspiera się mocną obróbką i efektami, które, co trzeba jej przyznać, niesamowicie komponują się z pozostałymi elementami numerów. “The Grime and the Glow” to przede wszystkim atmosfera – jesienna, mroczna, chwilami nawet surrealistyczna czy postapokaliptyczna.

Warto: Cousins of the Antichrist & Widow

3 Replies to “#904 Chelsea Wolfe “The Grime And The Glow” (2010)”

  1. Podoba mi się to brzmienie. Takie surowe i nieokrzesane no i z klimatem! Zdecydowanie to ten rodzaj muzyki, nad którym lubię spędzić wieczór. Chyba wiem, co będę robił przez najbliższą godzinę 🙂

  2. Od dawna obiecuję sobie, że posłucham tej artystki, ale moje zamiary zawsze schodzą na dalszy plan. Podoba mi się niepokój tych dwóch załączonych utworów.
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂

  3. Nie nazwałbym tego krążka moim ulubionem dziełem wydanym spod skrzydeł Chelsea, ale ma on swój urok, zdecydowanie. Lubię do niego powracać, często towarzyszy mi właśnie w ponure jesienne dni.

Odpowiedz na „TomaszAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *