#925 MGMT “Little Dark Age” (2018)

Czy można zadebiutować dwa razy? Przykład amerykańskiego duetu MGMT (tworzą go Andrew VanWyngarden i Ben Goldwasser) pokazuje, że jak najbardziej. Zespół miał świetny start, kiedy przeszło dziesięć lat temu wylansował z pierwszej studyjnej płyty trzy hity: “Kids”, “Electric Feel” i “Time to Pretend”. Dobra passa szybko się skończyła, a wydany w 2013 roku imienny krążek nie przypadł słuchaczom do gustu. Na MGMT postawiono krzyżyk. Album “Little Dark Age” jest nowym rozpoczęciem.

Premierowe kompozycje Andrew i Ben składali przy pomocy Dave Fridmanna i Patricka Wimberly’ego. Pierwszy z nich odpowiada za sukces debiutanckiego “Oracular Spectacular”. Obecny był również przy nagrywaniu znacznie mniej udanego “MGMT”. Drugi zaś chwali się współpracą z artystami z kręgu alternatywnego, nowoczesnego r&b. Cała grupa stworzyła “Little Dark Age” – album, który wciąga od pierwszego usłyszenia.

Płytę rozpoczyna jedna z najdziwniejszych piosenek, jakie wpadły mi w ucho w kończącym się roku. “She Works Out Too Much”, oparte na funkująco-synthpopowym podkładzie i wzbogacone saksofonową improwizacją, uchodzić może za kawałek dla wszystkich fit-świrów. I gdyby tylko wokale Andrew były mniej anemiczne, sama mogłabym wstać z fotela i pomachać nogami w rytm tego kawałka. Bardziej jednak zachwyca mnie kontrastujące z nim “Little Dark Age”. Utwór łączący indie rocka z synthpopem jest najlepszym momentem płyty. Nad całością unosi się delikatny zapach gothic, a towarzyszące wyrazistemu, wibrującemu podkładowi wokale są niesamowicie puste, mechaniczne, zdehumanizowane.

Do innych highlightów płyty należą też takie nagrania jak “When You Die”, “James”, “Days That Got Away” i “When You’re Small”. Pierwsza z piosenek na pierwszy rzut ucha wydaje się być dość zabawna. Przyjemna melodia (tworzona m.in. przez plumkającego na gitarze Ariela Pinka) towarzyszy jednak psychodelicznej opowieści o śmierci, w której pojawiają się takie wersy jak we’ll all be laughing with you when you die. “James” zaskakuje swym melancholijnym klimatem i wykorzystaniem rogu. Najbardziej jednak ujmuje mnie w tej kompozycji VanWyngarden, który znacznie obniżył swój głos, upodabniając się chwilami ze swym smutnym barytonem do Matta Berningera z The National. Spokojniejszym utworem jest “When You’re Small”. Kawałek jest powolną, elektroniczno-soft rockową balladą o zmaganiu się z depresją. Ponure, pozbawione życia wokale Andrew autentycznie wzruszają. Praktycznie pozbawioną głosu piosenką jest eksperymentalne, kosmiczne “Days That Got Away”.

Co poza wspomnianymi utworami przygotował duet? Miłośnicy lat 80. mają jeszcze w czym wybierać. MGMT serwują bowiem słodko-gorzkie “Me and Michael” o refrenie tak zaraźliwym, że ciężko wyrzucić go z głowy przez długi czas; intensywne, trącące lekkim kiczem “One Thing Left to Try”; kołyszące “TSLAMP”, w którym zespół wyraża swoje obawy odnośnie uzależniania się społeczeństwa od telefonów; oraz zahaczające o dream pop, nagrane przy udziale chórku “Hand It Over”, które jest odpowiednim zamknięciem albumu – chociaż bohater wielu wcześniejszych numerów godzi się ze swym losem i odchodzi z tego świata, piosenka przynosi spokój, a w głowie pojawiają się myśli, że wszystko jest ok.

MGMT płytą “Little Dark Age” zaliczyli jeden z najlepszych tegorocznych powrotów. Krążek jest dziełem skończonym, choć nieułożonym z dziesięciu identycznych elementów. Każda z piosenek odważnie inspiruje się latami 80. i czasem synthpopu, przez co czasem odnoszę wrażenie, jakbym wraz z Andrew VanWyngarden i Benem Goldwasserem odbyła podróż w czasie. MGMT udało się połączyć chwytliwe, chwilami nawet radiowe melodie z refleksyjnymi, smutnymi tekstami i psychodelicznym klimatem. Niesamowicie wypadają przedstawiane przez nich opowieści, które, choć pozbawione radości, układają się w historię przynoszącą na końcu ulgę. Niby “Little Dark Age”, ale album noszący taki tytuł pięknie się błyszczy w tegorocznym płytozbiorze.

Warto: Little Dark Age & James & When You’re Small

3 Replies to “#925 MGMT “Little Dark Age” (2018)”

  1. Słuchałem tej płyty zaraz po premierze i niestety nic z niej nie pamiętam. Odświeżyłem sobie co nieco przy okazji Twojego wpisu i dalej mnie to nowe-stare brzmienie nie rusza. Zbyt wiele ostatnio takich nawiązań do lat 80-tych i chyba mi się już osłuchały.

  2. Za pierwsze trzy hiciory, które wymieniasz uwielbiam ich. Późniejsze dokonania w żaden sposób mnie nie zaciekawiły niestety. Nie wierzę, że Panom z MGMT uda się jeszcze nagrać coś równie dobrego. “When You Die” ma w sobie coś z debiutu, ale nie jest to singiel, który zatrzymałby mnie na dłużej.

    Pozdrawiam!

Odpowiedz na „bartosz-po-prostuAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *