Okładka jej pierwszej płyty, “Our Versions of Events”, wyglądała monumentalnie i posiadała artystyczny pierwiastek. Na drugiej, “Long Live the Angels”, Emeli Sandé postawiła na ciemny look i konkretny kolor (moja ulubiona butelkowa zieleń), pozując na kobietę, która dużo przeszła, ale wciąż ma siły do dalszej walki o lepsze jutro. Tegoroczne dzieło przedstawia nam Brytyjkę w jeszcze innym wydaniu. Fotografia zdobiąca “Real Life” jest totalnie zwyczajna. Jakby Emeli przyłapana została na rozmyślaniu o czymś. Sądząc po jej minie, chyba znów jakieś problemy zaprzątają jej głowę.
Ponownie Sandé nie spieszyła się z premierą nowego krążka. “Real Life” ukazało się trzy lata po “Long Live the Angels” – płycie, która nie powtórzyła komercyjnego sukcesu niesionego hitem “Next to Me” debiutu, ale posiadała kilka wartych uwagi punktów (eksperymentalne “Garden” to wciąż mój faworyt z dyskografii artystki). Wydana w 2017 roku epka “Kingdom Coming” narobiła mi smaka na nowego długograja Emeli. Było nowocześnie, było inaczej. “Real Life” jest jeszcze czymś innym. Tak popowo-gospelowo Brytyjka jeszcze nam nie grała.
Mam mieszane uczucia co do kompozycji otwierającej ten zestaw. “Human”, nowoczesny pop o nocnym klimacie, brzmi ciężko i patetycznie. Przyjemniej słucha się oldskulowego, nieprzekombinowanego “Love to Help”, w którym na pierwszy plan wysuwają się zróżnicowane wokale Emeli. Niewielkim patosem odznacza się soulowe, wzbogacone gospelowym chórkiem i klaskaniem “You Are Not Alone”. To świetna piosenka na koncertowe bisy. Następuje po niej irytujący utwór “Shine”, którego euforia za nic nie chce mi się udzielić. Jest w tym wszystkim coś banalnego, a wygrywany głośno przez perkusję rytm sprawia wrażenie doklejonego z innej kompozycji. Z żywszych nagrań bardziej do gustu przypadło mi “Extraordinary Being”. Spokojny wstęp tego numeru przekształca się w muśnięte smyczkami funkowo-rhythm’and’bluesowe bity. Ta nagrana na potrzeby filmu “X-Men: Dark Phoenix” piosenka może i pasuje do innych jak kwiatek do kożucha, ale podnosi atrakcyjność “Real Life”. Jakie inne utwory warto sprawdzić? Ładnie wypada emocjonalna, zaaranżowana na pianino i skrzypce ballada “Honest” i nowocześniejszy, nośniejszy track “Survivor”. Reszta nagrań to powtórka z rozrywki – popowo-soulowe, utrzymane w spokojnym tempie kompozycje, których tytuły łatwo mi się mieszają.
“Real Life” nie jest albumem, który wywinduje karierę Emeli Sandé na nowy poziom. Jest to płyta pełna sprawdzonych patentów. Doceniam jej spójność i czuję, że to porcja piosenek, z których artystka jest dumna, ale do mnie samej kompozycje to nie do końca trafiają. Chwilami robi się nudno, a słuchacz zaczyna zastanawiać się, kiedy czeka go jakiś zwrot akcji. I chociaż często chwaliłam krystaliczny głos Emeli, tym razem odnosiłam co jakiś czas wrażenie, że chciała za bardzo. Doceniam za to proste, treściwe teksty, których tematyka bardzo pasuje do tytułu wydawnictwa. Całość “Real Life” poleciłabym jednak fanom artystki i miłośnikom balladowego, uduchowionego popu. Inni mogą się wymęczyć.
Warto: Extraordinary Being
Niektóre jej piosenki nawet mi się podobają. Pozdrawiam i zapraszam na nowy post 🙂 magda-tul.blogspot.com.
Mi Emeli zawsze jakoś była kompletnie obojętna. Human jest nawet niezłe.
Zapraszam do siebie na nowy post 🙂
https://rebellek.wordpress.com/
Mam w planach tę płytę, choć podchodzę do niej dość ostrożnie. Nie spodziewam się czegoś tak dobrego jak Our Version Of Events, zwłaszcza teraz, po Twojej recenzji. Ale może mi się spodoba.
Zapraszam na nowy wpis i pozdrawiam 🙂
Emeli Sande zawsze traktowałem jako wokalistkę z niewykorzystanym potencjałem. Ciekaw jestem jej nowego albumu tym bardziej, że po przesłuchaniu kilku singli jestem nastawiony pozytywnie.
Pozdrawiam!
https://wmuzyce.wordpress.com