Jej płyta “Control” z 1986 roku może się podobać bądź też nie. Nie można odmówić jej jednak jednego – odważne, wyłamujące się popowo-rhythm’and’bluesowym ramom wydawnictwo uczyniło z Janet Jackson światową gwiazdę. Porzucenie bezpiecznego brzmienia na rzecz czegoś tak odjechanego mogło na dobre przekreślić szansę artystki na muzyczną karierę. Stało się inaczej i Janet zaczęła mieć ochotę na więcej. Znów postawiła wszystko na jedną kartę. Efekt? Jedna z najlepszych kobiecych płyt lat 80.
Co ciekawe początkowo nikt nie typował, że “Janet Jackson’s Rhythm Nation 1814” będzie bestsellerem. Obawiano się, że zwykli słuchacze nie będą zainteresowani przygotowanymi przez Janet, Jimmy Jama i Terrego Lewisa tekstami o rasizmie, biedzie czy społecznych nierównościach. Wytwórnia nie była zadowolona, że młoda dziewczyna interesuje się otaczającym ją światem i jego problemami zamiast śpiewać o miłości. Opowieści dla romantyków także na album trafiły, ale to ambitniejsza tematyka sprawiła, że o Jackson zaczęto mówić jako o wzorze dla młodzieży do naśladowania.
W klimat albumu świetnie wprowadza “Rhythm Nation”, podpowiadając nam, że tym razem przygotowane przez Janet i jej ekipę bity będą ostrzejsze i bardziej metaliczne. Kompozycja naprawdę porywa, a niezwykłego klimatu dodają jej męskie chórki. Kolejna propozycja, “State of the World”, jest rytmicznym, agresywnym new jack swingowym kawałkiem. Hymn na cześć edukacji, oparte na potłuczonych bitach “The Knowledge”, jest trzecim z kolei nagraniem, którym Jackson próbowała skłonić nas do refleksji. A już za chwilę wkracza przebój “Miss You Much” – rozrywkowy, dance popowy utwór o miłosnej tematyce. W podobnym tonie utrzymane jest ejtisowe “Love Will Never Do (Without You)”. Kompozycja zestarzała się najbardziej ze wszystkich, ale warto zwrócić uwagę na niższe wokale artystki.
Do poważniejszych przemyśleń (tym razem na temat tego, jaki świat dorośli zostawią młodszemu pokoleniu) wokalistka wraca w pastelowej balladzie “Livin’ in a World (They Didn’t Make)”. To jedna z najbardziej urokliwych piosenek w karierze Janet. Podobnie spokojnie rejony eksplorują takie utwory jak “Lonely”, “Come Back to Me” i “Someday Is Tonight”. Pierwszy z numerów jest kołyszącym, pościelowym nagraniem o ciepłym wydźwięku. Rhythm’and’bluesowe “Come Back to Me” ma w sobie coś z baśni – za efekt ten odpowiadają smyczki i słodkie, łagodne wokale Amerykanki. Moim faworytem jest jednak “Someday Is Tonight”, które przybiera formę szalenie zmysłowej ballady z jazzującymi wstawkami. Piosenka wydaje się być odpowiedzią na “Let’s Wait a While” z płyty “Control”. Uwielbiam także najdziwniejszą kompozycję, jaką Janet kiedykolwiek nam zaserwowała. Drapieżne “Black Cat” osadzone zostało w hard rockowych klimatach. I chociaż wydawałoby się, że Jackson kompletnie do gitarowej stylistyki nie pasuje, ona udowodniła, że ma w sobie sporo rockowego ognia. Lubie także dwa jaśniejsze punkciki albumu – leciutkie, popowe “Escapade” oraz ponad sześciominutowe, flirtujące z housem “Alright”.
Chociaż bliżej mi dziś do stylistyki “The Velvet Rope” czy “janet.”, “Janet Jackson’s Rhythm Nation 1814” jest tym krążkiem Amerykanki, na którym podziwiam ją najbardziej. Ogromne wrażenie robi zaangażowanie Jackson w powstanie tego wydawnictwa. Przede wszystkim zachwyca zgrabne połączenie wielu eklektycznych elementów. Niewulgarnej seksualności Janet z jej delikatną i dziewczęcą aparycją. Popowej przebojowości z brzmieniami urban, hip hop i r&b. Często mocnych, mechanicznych bitów z delikatnym głosem artystki. Na “Janet Jackson’s Rhythm Nation 1814” każda piosenka jest niczym kolejna niespodzianka, która zaskakuje mnie bez względu na czas, jaki upłynął od premiery albumu.
Warto: Rhythm Nation & Someday Is Tonight & Black Cat
Kojarzę utwór ‘Black Cat’ z serialu Pose, bardzo przyjemna stylistyka. Wydaję mi się, że albumy tego typu nabierają wartości w klubowej atmosferze, odtwarzane na głośnikach. Gdzieś w słuchawkach ciężko mi przez produkcję bardziej się skupić, docenić to bogactwo dźwiękowe. Mimo wszystko, okres bardzo ważny dla popkultury i piosenki bardzo klasyczne, przyjemne w formie.
Zapraszam Cię do siebie, choć ja dopiero zaczynam przygodę ze swoim blogowaniem! We wczorajszym wpisie opisałem pokrótce parę z moich muzycznych inspiracji ostatnich miesięcy, czyli po prostu albumy, które umilają mi te ciche chwile podczas kwarantanny. Liczę, że coś Ci się spodoba!
Ja właśnie z twórczością Janet jestem na bakier i chyba czas to wreszcie zmienić, szczególnie że dzięki Twojej recenzji ten album mnie zaciekawił. Czy poleciłabyś go osobie, która chce zacząć słuchać JJ?
U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂
Ciężko stwierdzić, bo to jej jedyna taka płyta w dyskografii. Myślę, że najlepiej przygodę z Janet zacząć od “Janet.”, bo jest bardziej rhythm’and’bluesowo a w podobne klimaty celowały jej kolejne płyty.