#1209 Tom Waits “Heartattack and Vine” (1980)

Wydana w 1978 roku płyta “Blue Valentine” zwiastowała zmiany w twórczości Toma Waitsa. Artysta odszedł od jazzowych inspiracji w stronę blues rocka i śmiało sięgnął po gitarę elektryczną. Swój kolejny krążek wydał po dwuletniej przerwie, podczas której ożenił się i zaliczył debiut na srebrnym ekranie w filmie “Paradise Alley”. Później przysiadł do stworzenia płyty będącej jego pożegnalnym albumem nagranym dla wytwórni Asylum, która uwierzyła w niego na początku lat 70.

“Heartattack and Vine”, bo taki tytuł nosi szósty studyjny album Toma Waitsa, podzielić można zgodnie z tytułowymi słowami. Część piosenek jest  uczuciowymi kawałkami, w których artysta udowadnia, że nie jest mężczyzną pozbawionym serca. W innych zaś znów śpiewa, jakby był o jeden kieliszek wina za daleko.

Początek płyty atakujący nas tytułową kompozycją to Waits, jaki zawsze podobał mi się najbardziej – obskurny, odurzający, drwiący. “Heartattack and Vine” świetnie łączy jazzowe inspiracje z garażowym blues rockiem, co daje mu miano mojej ulubionej piosenki na albumie. W podobne tony uderza krzykliwe, lekko rozjaśniane klawiszami “Downtown”, a do innych hałaśliwszych nagrań należą narkotyczne, ekspresyjne “‘Til the Money Runs Out” oraz “Mr. Siegal”, które jest przypomnieniem tych numerów, do których przygrywający na pianinie Tom podśpiewywał sobie zachrypniętym głosem. Druga część krążka to utwory dla miłośników ballad. Waits nigdy od spokojnych piosenek nie uciekał, ale jeszcze nigdy wcześniej tak chętnie nie zapraszał do współpracy orkiestry. Na “Heartattack and Vine” przewija się ona w każdej z balladowych kompozycji, dość osobliwie wypadając przy szorstkich wokalach artysty. Niezbyt kupuję senną wyliczankę wad ukrytą pod tytułem “Saving All My Love For You”; kołysankowe, zbyt bajkowe “On the Nickel”; czy romantyczne, acz męczące “Ruby’s Arms”, ale już czuła, zahaczająca o country pieśń dla żony “Jersey Girl” potrafi wywołać ciarki. Choć przyśpiewki sha la la la zestawione z naturalną szorstkością głosu Amerykanina brzmią nad wyraz dziwnie.

Lata 70. w karierze Toma Waitsa to albumy albo świetne (“The Heart of Saturday Night”, “Foreign Affairs”) albo zwyczajnie dobre (“Closing Time”, “Small Change”, “Blue Valentine”). Jego wejście w nową dekadę nie jest jednak szczególnie udane czy wywołujące trzęsienie ziemi. “Heartattack and Vine” jest raczej poprawną płytą, na której Waits miota się od blues rockowych, szorstkich numerów do zalatujących tanim sentymentalizmem ballad. Daje to zestaw piosenek niespecjalnie pociągających. Amerykanin wciąż przyatakować potrafi ciętym językiem i trafnym wersem (to właśnie z tego wydawnictwa pochodzi  słynne There ain’t no Devil, there’s just God when he’s drunk), ale jego szósty krążek wywołuje we mnie mniej emocji, niż każdy poprzedni.

Warto: Heartattack and Vine & Jersey Girl

_______________

Closing TimeThe Heart of Saturday NightSmall ChangeForeign AffairsBlue Valentine

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *