RECENZJA: Tom Odell “Monsters” (2021) (#1222)

Zarejestrowane podczas licznych lockdown’ów płyty będą spływać jeszcze pewnie przez dłuższy czas. Przerwę od wszelakiej pozadomowej aktywności wykorzystał i Tom Odell – pochodzący z Wielkiej Brytanii wokalista, który w 2013 roku oczarował nas swoimi nastrojowymi nagraniami pokroju “Another Love” czy “Grow Old With Me”. Swoją czwartą studyjną płytę zarejestrował w domowym zaciszu, przy wykorzystaniu tego, co miał pod ręką. Efekt jest dość osobliwy.

Jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało, pandemia dotknęła Toma w dobrym momencie. Artysta czuł się ponoć wypalony po trasie promującej album “Jubilee Road”. Tworzenie muzyki przestało mu sprawiać radość. Miał poczucie, że przestał się rozwijać, a jego kreatywność utknęła w martwym punkcie. Zamknięty w czterech ścianach muzyk zaczął próbować nowych rzeczy, co przełożyło się na formę nowego wydawnictwa. Elektroniczne inspiracje pojawiały się już na “Wrong Crowd”, jednak na “Monsters” ta produkcja brzmi bardziej domowo i eksperymentalnie, a mniej efekciarsko. Nie brakuje tu jednak i brzmień, za które pokochaliśmy Odella kilka lat temu.

I właśnie od nich zacznę, bo reprezentacja ta nie jest szczególnie duża. Otrzymujemy chociażby zaśpiewane z ogromną pasją i dawką emocji indie popowe “Lose You Again”. Piękniejszą kompozycją (i, przy okazji, moją ulubioną z całego krążka), jest ponure, brzmiące bardzo klasycznie “By Ths Time Tomorrow”. Świetnie wypadają poruszające “Streets of Heaven” oraz złożone, akustyczne “Don’t Be Afraid of the Dark”. Nieźle prezentuje się i folkowe “Tears That Never Dry”.

W większości nagrań mamy jednak do czynienia z Tomem, który próbuje odnajdywać się w nowocześniejszych, choć niegoniących za trendami dźwiękach. Do gustu szczególnie przypadły mi takie utwory jak ciemne, delikatnie hip hopowe “Numb” (z szokującymi wyznaniami pokroju So what? I go out every night/Sometimes I take drugs); apatyczne “Money” z przebijającymi się klawiszami pianina oraz elektroniczne, surowe “Country Star”, w którym Brytyjczyk postawił na niezwykle niskie wokale. W przypadku tej ostatniej piosenki irytuje jedno – nagle się urywa. Nie jest to zresztą odosobniony na “Monsters” przypadek. Kompozycjami równie krótkimi są traktujące o sławie “Noise”, w którym Tom po edycji głosu jest niemalże nie do rozpoznania (ironicznie brzmią tu słowa padające w utworze – They like the sound of my naked voice); bazujące na równie sporych wokalnych obróbkach “Lockdown” czy nerwowe “Problems”. Dziwnie słucha się artysty w agresywniejszym “Fighting Fire With Fire”, które przywodzi na myśl mocniejsze produkcje Imagine Dragons. Album dopełniają sympatyczne (choć nie sądzę, bym często sięgała po ten numer) “Me and My Friends”, trącące lekkim banałem “Over You Yet” oraz dwa oblicza “Monster”, w których śpiew Odella jest aż za bardzo przenikliwy i ostry.

Tom Odell, który przyzwyczaił nas do pewnych muzycznych klimatów, sporo ryzykował ciągnąć swe piosenki w stronę elektroniki. I to takiej, która ma niewielki imprezowy, klubowy potencjał. Wyszła mu z tego płyta, która ni mnie ziębi, ni grzeje. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wiele kompozycji mogłoby zostać dopracowanych czy nawet dokończonych, by nie urywały się nagle. Ten rozbieg szczególnie mocno widać po zestawieniu nowocześniejszych nagrań z tymi utrzymanymi w stylu, do którego Odell nas przyzwyczaił na poprzednich wydawnictwach. Tegoroczna nowość od artysty nie podoba mi się tak bardzo, jak jego starsze krążki, ale doceniam osobiste teksty, w których Tom otwiera się bardziej niż wcześniej i stawia czoło swoim potworom.

Warto: By This Time Tomorrow & Numb & Money

_____________

Long Way DownWrong CrowdJubilee Road

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *